„Notatki więzienne” – taki tytuł nosi nowa książka Egona Krenza, ostatniego sekretarza generalnego SED, partii robotników i chłopów w czasach NRD. Sprzedaje się doskonale, a 72-letni Egon Krenz czyta fragmenty swego dzieła na wypełnionych po brzegi spotkaniach z czytelnikami. Ostatnio w budynku redakcji „Neues Deutschland”, gdzie wystąpił w roli bohatera, mesjasza i męczennika równocześnie.

– W kręgach postkomunistów uchodzi za symbol niesprawiedliwości zwycięzców, ponieważ po zjednoczeniu Niemiec trafił za kratki jako współodpowiedzialny za wypadki śmierci na granicy niemiecko-niemieckiej – tłumaczy prof. Klaus Schroeder z Wolnego Uniwersytetu w Berlinie. Krenz został skazany na sześć i pół roku więzienia. Odsiedział cztery. Przez trzy lata spędzał w swej celi jedynie noce, korzystając ze złagodzonego reżimu odbywania kary. W ciągu dnia handlował starymi radzieckimi samolotami, usiłując je sprzedać na obszarze byłego ZSRR. Otrzymał w tym czasie 36 tys. listów z wyrazami solidarności od swych wiernych towarzyszy. Od pięciu lat jest emerytem, ale sprawuje rząd dusz nad sporą częścią członków lewicy. Ponad połowa z nich jest po sześćdziesiątce i nie pogodziła się do dzisiaj z tym wszystkim, co się stało po upadku NRD. To oni domagają się powrotu Krenza do partii. Widzą w nim obrońcę etosu NRD oraz socjalizmu jako błyskotliwej idei, ale niestety źle zrealizowanej w czasach komunistycznych. – Takim samym problemem, jakim dla Kościoła katolickiego są lefebryści, dla Partii Lewicy są byli bossowie SED – pisał niedawno „Spiegel Online”. Krenz jest jednym z nich. Przywódcy ugrupowania starają się go przekonać, aby nie odpowiadał na apel swych starych towarzyszy, bo może zaszkodzić całej lewicy. Postkomuniści z NRD złączeni sojuszem z dysydentami z SPD na zachodzie kraju cieszą się obecnie poparciem 12 proc. niemieckich wyborców. We wrześniowych wyborach do Bundestagu Partia Lewicy liczy na więcej. Krenz w roli nowego członka partii mógłby się przydać w kampanii wyborczej na wschodzie Niemiec, ale jest nie do przyjęcia dla zwolenników postkomunistów w landach zachodnich. Tam wszelkie objawy nostalgii za NRD są nadal traktowane jako przejaw rozdwojenia jaźni.

Egon Krenz to rozumie. Nie złoży wniosku o przyjęcie do partii. Ale i tak pozostanie jej twarzą. Powtarza swą dewizę: kto się nie broni, tego życie ulega wypaczeniu. Krenz bronił się z całych sił przed sądem, udowadniając, że żadnego rozkazu strzelania do uciekinierów na granicy niemiecko-niemieckiej nigdy nie było. Uważa tak do dziś i występuje w aureoli męczennika za słuszną sprawę. Udowadnia, że to on pozbawił władzy Ericha Honeckera jesienią 1989 roku i wystąpił z programem odnowy SED i całej NRD. Wszystko zepsuł jego ówczesny przyjaciel z Biura Politycznego SED Günter Schabowski, który wygadał się nieopatrznie na pamiętnej konferencji prasowej 9 listopada 1989 roku, ogłaszając otwarcie muru berlińskiego. Wkrótce potem pod murem pojawiły się bez paszportów tłumy mieszkańców NRD i granica przestała istnieć. – To dzięki mnie nie doszło wtedy do tragedii – przypomina Krenz, którego zasługą jest to, że nie kazał strzelać. SED nie doceniła jego poświęcenia i po upadku muru Krenz został z niej wykluczony za „egoizm” oraz „upiększanie” rzeczywistości. Nie było też dla niego miejsca w PDS, powstałej na gruzach SED. Dzisiaj jednak przeżywa renesans swej popularności.

– Jesteśmy fanami Egona Krenza – głosi Rolf Zaspel, szef regionalnego oddziału Partii Lewicy Pomorza Przedniego, gdzie Krenz mieszka. To stary slogan z czasów, gdy Krenz był szefem FDJ, młodzieżówki SED. Starym towarzyszom podoba się jego nieprzejednanie w ocenie komunizmu. – Kapitalizm nie jest ostatnim słowem historii – powtarza Krenz. Na niedawnym spotkaniu w „Neues Deutschland” zebrał burzę oklasków, gdy powiedział: „Nie czyńmy NRD gorszą, niż była, ani też RFN lepszą, niż jest”. Trafił w sedno. Z najnowszych badań wynika, że jedynie 39 proc. mieszkańców wschodnich landów zalicza się do tych, którzy skorzystali na zjednoczeniu Niemiec. Co czwarty uważa, że w NRD żyło się lepiej niż dzisiaj w RFN.