Krzysztof Adam Kowalczyk: Koniec bajek. Dług zaczyna nam ciążyć

Czyżby do polityków dotarła świadomość, że na same odsetki od długu wydajemy 2,5 razy więcej niż przed pandemią? I czy dlatego kandydaci na prezydenta nie mamią (na razie?) wyborców bajkami o 24 emeryturach rocznie, jak przed laty Andrzej Duda?

Publikacja: 22.05.2025 04:31

Krzysztof Adam Kowalczyk: Koniec bajek. Dług zaczyna nam ciążyć

Foto: Damian Lemanski/Bloomberg

Niespodziewanie powściągliwi byli/są kandydaci na prezydenta w tym roku i nie obiecują złotych gór obywatelom, jak to niegdyś bywało. Gdzie się podział entuzjazm wydawania publicznego grosza z poprzednich elekcji? Przecież w swoim czasie 500+ zrobiło robotę, przy okazji więc kolejnych wyborów dwie główne siły polityczne w Polsce licytowały się, kto szybciej podniesie wypłaty do 800 zł miesięcznie, czyniąc owe helicopter money najdroższym programem (pseudo)społecznym w historii Polski.

Czytaj więcej

Polska wydała na odsetki od długu 80 mld zł. Trzeba już bić na alarm?

Także emerytów w tegorocznej elekcji prezydenckiej kandydaci jakby słabiej kuszą, mimo że tradycja kupowania głosów seniorów jest u nas silna. W 2019 r. 13. emeryturą PiS ich przekabacił, by wbrew niechęci do UE poszli na wybory europejskie i zapewnili antyunijnym członkom tej partii miejsca w Parlamencie Europejskim, a potem pomogli jej wygrać wybory do Sejmu. Dlatego przy prezydenckich wyborach w 2020 r. partia Jarosława Kaczyńskiego zawistowała czternastką. A prezydent Andrzej Duda prawił duby smalone o 24 emeryturach rocznie. Gdzieżesz one, gdzie, Panie Prezydencie? Kasy zabrakło czy może ktoś tam oprzytomniał i zrozumiał, że „-nastki” rozwalają polski system emerytalny?

Dlaczego Mentzen zebrał tak dużo głosów?

Nie dziwmy się więc wysokiemu wynikowi kandydata Konfederacji. Tylko ta partia dostrzegła, że rozdawanie publicznego grosza na prawo i lewo przez dwie główne siły polityczne zaczyna budzić sprzeciw, zwłaszcza przedsiębiorców, którzy zlecając przelewy do urzędów skarbowych i ZUS czują, że oddają państwu swoją krwawicę.

Wychodzące im naprzeciw Mentzenowe hasło uproszczenia podatków to nic innego jak ich cięcie. Brutalne, wedle prostej recepty: zabierzmy rządzącym pieniądze, a oni będą musieli się gimnastykować i ciąć wydatki. Nieważne które, i tak nie pójdzie na nasz rachunek.

Tylko, że to tak nie działa. Dopóki da się pożyczyć pieniądze, dopóty politycy – solidarnie z prawa i z lewa – zamiast racjonalizować wydatki, będą dalej zadłużali państwo. I nie powstrzyma ich konstytucyjna bariera 60 proc. PKB.

Od lat przecież demontują nie tylko bezpieczniki formuły wydatkowej, a przede wszystkim zmieniają krajową definicję długu, formalnie „wyjmując” z niego kolejne fundusze celowe. Owszem Brukseli raportują prawdziwy dług, ale w kraju mydlą sobie i wyborcom oczy, by nie musieć ciąć budżetu, ale samemu nie trafić za łamanie konstytucji przed Trybunał Stanu. Jak tak dalej pójdzie, to do długu publicznego będą kiedyś zaliczać tylko co trzecią złotówkę pożyczoną przez państwo.

Prawda jest taka, że w przyszłym roku przekroczymy ową 60-procentową konstytucyjną granicę. A dług będzie przyspieszał, na horyzoncie widać 100 proc. Do ministra finansów spływać będą kolejne gigantyczne faktury za uzbrojenie. Politycy licytują się, kto więcej na nie wydał.

5 proc. PKB na obronę? OK. Nie chcemy przecież stać się częścią imperium Władimira Putina. Konieczność wydania gigantycznych pieniędzy na to, by nasze państwo przetrwało, oznacza jednak, że na inne cele będzie ich mniej. Trzeba wybierać, które wydatki kontynuować, a których nie, i które podatki raczej podwyższać, niż je obniżać. Poważni politycy powinni mówić obywatelom prawdę, nawet jeśli ona jest gorzka, a nie traktować ich jak dzieci, nieprawdaż?

Dlaczego pożyczanie staje się coraz droższe

Własnym wyborcom można mydlić oczy, ale dużo trudniej inwestorom finansowym. Rynki są okrutne: gdy widzą, że wydatki danego kraju na obsługę długu błyskawicznie rosną i może on mieć z tym trudności, żądają coraz większej premii za ryzyko. Dlatego dziesięcioletnie obligacje gigantycznie zadłużonych Stanów Zjednoczonych mają obecnie rentowność bliską 5 proc.

No, ale polskie dziesięciolatki mają jeszcze większą: 5,5-proc., choć w pandemicznym roku 2020 niewiele przekraczała 1 proc. Koszt długu wystrzelił, gdy na całym świecie banki centralne zaczęły walkę z nadmierną inflacją. I staje się coraz większym problemem, także w Polsce.

W ub.r. same odsetki kosztowały nas aż 80 mld zł (niemal 20 mld więcej niż kosztuje program 800+), 2,5-krotnie więcej niż przed pandemią. To m.in. efekt nie tylko deficytu budżetowego, ale też tzw. rolowania długu – by spłacić stary, taniej zaciągnięty, gdy stopy procentowe były niewiele wyższe od zera, zaciągamy teraz nowy, na znacznie wyższy procent.

Te pieniądze zamiast np. na poprawę jakości ochrony zdrowia, budowę szkół czy przedszkoli, musimy wydać na pokrycie zobowiązań wobec wierzycieli Polski. By dalej chcieli nam pożyczać.

Może tego świadomość zaczyna docierać nie tylko do polityków, ale i do wyborców? I dlatego kandydaci na prezydenta (na razie?) nie mamią nas już ich bajkami o 24 emeryturach, jak przed laty Andrzej Duda.

Niespodziewanie powściągliwi byli/są kandydaci na prezydenta w tym roku i nie obiecują złotych gór obywatelom, jak to niegdyś bywało. Gdzie się podział entuzjazm wydawania publicznego grosza z poprzednich elekcji? Przecież w swoim czasie 500+ zrobiło robotę, przy okazji więc kolejnych wyborów dwie główne siły polityczne w Polsce licytowały się, kto szybciej podniesie wypłaty do 800 zł miesięcznie, czyniąc owe helicopter money najdroższym programem (pseudo)społecznym w historii Polski.

Pozostało jeszcze 90% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Opinie Ekonomiczne
Dan Jørgensen: Koniec z energetycznym szantażem Rosji
Opinie Ekonomiczne
Witold M. Orłowski: Jak zostać prezydentem
Opinie Ekonomiczne
Maciej Miłosz: Bunkrów nie ma, ale też jest...
Opinie Ekonomiczne
Bogusław Chrabota: Sławomir Mentzen i Adrian Zandberg. Gospodarczy iluzjoniści
Opinie Ekonomiczne
Hubert A. Janiszewski: Dlaczego w Sejmie widać puste ławki