Mówienie o pojednaniu z Niemcami wyszło w polskiej polityce z mody. Dominujący trend neguje to, co kiedyś osiągnięto w relacjach polsko-niemieckich, a czasem wraca do retoryki sprzed 1989 r. Tymczasem przekonywanie, że wysiedlenie Niemców po 1945 r. było uzasadnione moralnie, świadczy nie o naszej sile, ale o słabości.
Podejmując na łamach „Rzeczpospolitej” (z 2 czerwca) kwestię ostatniego sporu polsko--niemieckiego, Ryszard Bugaj – społeczny doradca prezydenta RP – stwierdził, że „powinniśmy Niemcom powiedzieć jasno: Polska uważa, że przesiedlenia [ludności niemieckiej po 1945 r.] były historycznie i moralnie uzasadnione”. Bugaj przyznaje wprawdzie, że „historyczna i etyczna ocena wysiedleń musi respektować trudne do pogodzenia racje moralne” i ubolewa, że „doszło do zbędnej przemocy”.
Jednak zasadnicza teza brzmi: „Powinniśmy powiedzieć jasno: Polska uznaje przesiedlenia za historycznie i moralnie w pełni uzasadnione”. Tekst zaś kończy konstatacja, że chyba mamy w Polsce „problem z elementarną lojalnością części intelektualnych elit wobec społeczności narodowej”.
[srodtytul]Gotowość wybaczenia[/srodtytul]
Swoją tezę Ryszard Bugaj formułuje jakby przy okazji – na marginesie rozważań z jednej strony nad ostatnim sporem wywołanym włączeniem do kampanii wyborczej CDU/CSU w Niemczech „wątku wypędzeń” i z drugiej strony włączeniem do kampanii wyborczej PiS wątku „zagrożenia niemieckiego”. Tymczasem jest ona na tyle poważna, że warto się oderwać od bieżącej awantury (w jakiejś mierze rytualnej, zresztą po obu stronach Odry) i zastanowić – nad nią samą i nad jej skutkami.