Opublikowane przez lewicową prasę nagrania rozmów prostytutki z Silviem Berlusconim nie wywarły na Włochach wielkiego wrażenia. Mają dość zarówno skandalu, jak i piszących o nim mediów.
Z opublikowanych nagrań wynika, że premier Włoch spędził noc z 4 na 5 listopada ubiegłego roku z luksusową prostytutką. Włosi wiedzą o tym jednak już od ponad miesiąca, więc odgrzewanie skandalu traktują jako ciąg dalszy brudnej kampanii lewicy cierpiącej najwyraźniej na brak poważniejszych argumentów w dyskusji z rządem. Nie do końca też rozumieją, dlaczego Berlusconi miałby się tłumaczyć ze swych intymnych spraw przed narodem, czego domaga się lewicowa opozycja.
[srodtytul]Premier nie stanie przed sądem[/srodtytul]
Z rozmów zarejestrowanych przez Patrizię D’Addario w należącym do Silvia Berlusconiego (a nie państwa) Palazzo Grazioli wynika, że – wbrew nadziejom politycznych przeciwników premiera – nie ma powodów, by postawić go przed sądem w upokarzającym procesie. Może to natomiast spotkać panią D’Addario. Prokuratura w Bari, konfiskując nagrania, rozpoczęła śledztwo w sprawie nakłaniania do prostytucji. Tymczasem okazuje się, że Berlusconi za usługę, którą uważał za erotyczny podbój, nie zapłacił ani grosza ani też nie pomógł Patrizii w uzyskaniu pozwolenia budowlanego, czego się ponoć domagała.
Jest więc jasne, że nie połączył jej z premierem stosunek pracy. Natomiast nagrania przedostały się do mediów, a pewne szczegóły ujawniono już kilka tygodni temu. Problem polega na tym, że prokuratura je przesłuchała, zamknęła w sejfie w zalakowanej kopercie i zakazała rozpowszechniać, więc odpowiedzialność za ich ujawnienie może spaść na Patrizię i kosztować ją nawet dwa lata więzienia.