Na razie nie ma pewności, że przyczyną zatruć są wyhodowane w Dolnej Saksonii kiełki. Minister Daniel Bahr radził, żeby poczekać na oficjalny komunikat specjalistów badających podejrzaną żywność, bo - jak mówił - „co prawda, wiele wskazuje na to, że źródło zakażeń znajduje się w Dolnej Saksonii, ale trzeba czekać na wyniki badań. Do tego czasu nie możemy odwołać alarmu".

Wyniki zostaną podane dziś albo jutro. Tymczasem w Hamburgu, gdzie zachorowało najwięcej osób, spada liczba zakażeń. Do szpitali zgłasza się coraz mniej zarażonych. Poprawia się także stan osób, u których choroba mała poważny przebieg. Maleje liczba pacjentów, którzy z powodu zatrucia wymagali dializowania.

Szacuje się, że od początku maja groźny szczep bakterii coli zaatakował w Niemczech ponad 2000 osób.