Janusz Lewandowski, unijny komisarz ds. budżetu, jest jednym z bohaterów najnowszego spotu wyborczego PO. Wraz z Donaldem Tuskiem, Jerzym Buzkiem i Radosławem Sikorskim przekonują wyborców, że głosowanie na Platformę może sprawić, iż Polska dostanie z najbliższego budżetu Unii Europejskiej ok. 300 mld zł.
Zaangażowanie komisarza w kampanię ostro krytykują partie opozycyjne. – To skandal. Członkowie Komisji Europejskiej nie mogą przyjmować zleceń od szefów rządów państw, z których się wywodzą – mówi "Rz" Tadeusz Iwiński, poseł SLD. – Występowanie w partyjnej reklamówce łamie te zasady. Nie mówiąc już, że przy tym opowiada bzdury, bo Polska nie dostanie 300 mld zł, a co najwyżej 250.
Poseł Karol Karski z PiS zwraca uwagę, że poprzednia polska komisarz w UE Danuta Hübner w ogóle unikała tego typu konfliktów interesu.
Lewandowski tłumaczy, że dostał zgodę od szefa Komisji Europejskiej Jose Manuela Barroso. – Przewodniczący udzielił komisarzowi zgody na udział w jednorazowym wydarzeniu wyborczym, którego elementem jest wspomniany spot telewizyjny – potwierdza rzeczniczka KE Pia Ahrenkilde Hansen. Przywołuje zapisy wewnętrznego dokumentu – kodeksu postępowania komisarzy – który określa zasady ich zaangażowania politycznego. Przewiduje on, że komisarze mogą być politycznie aktywni i mogą być członkami partii politycznych w swoich krajach, pod warunkiem iż "ich działalność nie nadweręża dyspozycyjności w ramach działań Komisji albo niezależności w ramach sprawowanej funkcji".
Rzeczniczka dopytywana przez "Rz" przyznaje, że Barroso nie zna treści spotu. – Według mojego rozumienia sprawy pan Lewandowski ogólnie wspomniał w reklamie o budżecie europejskim i wypowiadał się w swoim własnym imieniu, i to w sposób, który jest możliwy do pogodzenia z warunkami, które zostały narzucone przez kodeks – stwierdziła.