Zaprzysiężony w zeszłym roku na prezydenta Haiti muzyk Michel Martelly poinformował w Nowy Rok, że komisja ekspertów zaleciła mu stworzenie sił zbrojnych. Mają „interweniować w razie klęsk żywiołowych" i czuwać nad bezpieczeństwem kraju „zagrożonym przez handel narkotykami i terroryzm".

Siły zbrojne Haiti zostały rozwiązane w 1994 r., bo obalały rządy i łamały prawa człowieka. Od 2004 r. porządku w liczącym około 9 mln mieszkańców kraju pilnuje, gorzej lub lepiej, 10 tys. żołnierzy i policjantów ONZ. Haitańczycy ich nie cierpią, oskarżają o wszelakie nieszczęścia, nie wyłączając epidemii cholery, która dotknęła 0,5 miliona osób i zabiła prawie 7 tys.

Haitańskie siły zbrojne miałyby liczyć 3500 ludzi. Czy opanują chaos? Zachodni dyplomaci zwracają uwagę, że utrzymywanego z pomocy zagranicznej kraju (najbiedniejszego i najbardziej skorumpowanego w Ameryce Łacińskiej) nie stać na zawodową armię. Opozycja ostrzega, że będzie to armia na usługach Martelly'ego, który zgodnie z lokalną tradycją użyje jej do tłumienia demokracji, jeśli ta będzie mu nie na rękę. Obrońcy praw człowieka apelują, by sprawdzić, czy „nowi" dowódcy nie mają już krwi na rękach.