Rosja, która utrzymuje dziesiątki baz w byłych republikach ZSRR, musi się chwytać coraz brutalniejszych metod, aby utrzymać wojskową obecność w regionie. Kiedy Tadżykistan zażądał 250 milionów dolarów za stacjonowanie ponad 5 tysięcy rosyjskich żołnierzy w trzech bazach, dowódca rosyjskich wojsk lądowych Władimir Czirkin ostrzegł, że wkrótce w republikach Azji Środkowej może dojść do konfliktów na tle etnicznym i religijnym. Dla wielu komentatorów w Moskwie było to jedynie przypomnienie, że rosyjska obecność służy bezpieczeństwu. Ale w Tadżykistanie odczytano te słowa jako ostrzeżenie, że Moskwa może celowo wzniecać napięcia, aby utrzymać swoją obecność.
Na początku lipca władze obu krajów informowały, że doszły do porozumienia. Chociaż prezydent Tadżykistanu Emomali Rachmon mówił wcześniej, że inne państwa obiecują mu złote góry w zamian za stacjonowanie swoich żołnierzy, rosyjskie wojska mają pozostać w Tadżykistanie przez kolejnych 49 lat na dotychczasowych zasadach.
To nie pierwszy przypadek, kiedy kraje byłego ZSRR próbują wynegocjować lepsze warunki stacjonowania rosyjskich wojsk. Podwyżki domaga się także Azerbejdżan, gdzie znajduje się rosyjski radar wczesnego ostrzegania. Umowa na dzierżawę terenu upływa w tym roku. Do tej pory Rosjanie płacili za korzystanie z bazy w Gabali 7 milionów dolarów rocznie. Azerowie najpierw zaproponowali podwyżkę do 15 milionów, potem do 150 mln, a na końcu aż do 300 mln.
– Obecność rosyjskich wojsk w byłych republikach radzieckich jest nadal czynnikiem bezpieczeństwa i jest potrzebna przede wszystkim tym krajom. Żądania wyższych opłat za dzierżawę to gierki polityczne – przekonuje „Rz" komentator wojskowy rosyjskiej agencji RIA Nowosti Iwan Konowałow.
– W Tadżykistanie wprawdzie skończyła się wojna domowa, ale sytuacja w regionie nadal jest napięta. Poza tym zbliżają się wybory prezydenckie. Rachmon, mówiąc o bazie, najwyraźniej liczy na wyższe poparcie – dodaje.