Zbiorowa amnezja – tak można określić stosunek Francuzów do niechlubnych kart wojennej przeszłości. Jak wynika z opublikowanego wczoraj sondażu, zdecydowana większość młodych Francuzów, bo aż 67 proc., nie ma pojęcia, że dokładnie 70 lat temu francuska policja podporządkowana kolaboracyjnemu rządowi Vichy przeprowadziła tzw. obławę Vel d'Hiv. Zatrzymano ponad 13 tysięcy Żydów. Przez cztery dni przetrzymywano ich na paryskim stadionie Velodrome d'Hiver, potem trafili do obozu przejściowego, a następnie przetransportowano ich do obozów zagłady. Przez kilkadziesiąt lat był to we Francji niemal temat tabu.
Dopiero w 1992 roku w dzienniku „Le Monde" opublikowano list podpisany przez 200 intelektualistów, w którym apelowano, by prezydent Francji przemówił w 50. rocznicę aresztowań. Nie żądano przeprosin, lecz jedynie publicznego powiedzenia przez szefa państwa słów o odpowiedzialności rządu Vichy.
Ówczesny socjalistyczny prezydent François Mitterrand zdecydowanie odmawiał jednak wystąpienia, twierdząc, ze Republika Francuska nie ma nic wspólnego z rządem Vichy, nie ma więc powodu do zabierania głosu. Ostatecznie ugiął się pod presją i złożył kwiaty na Velodrome d'Hiver. Nie powiedział jednak ani słowa.
Było to tym bardziej bulwersujące, że kilka miesięcy później w imieniu Republiki złożył wiązankę na grobie marszałka Philippe'a Petaina, szefa rządu Vichy. Kwiaty na tym grobie składał zresztą co roku niemal do śmierci. Mitterrand w czasie wojny pracował w administracji Vichy, a w latach powojennych przyjaźnił się z René Bousquetem, szefem policji francuskiej odpowiedzialnym za „kwestię żydowską", który później został bankierem lewicy.
Dopiero prawicowy prezydent Jacques Chirac wypowiedział w 1995 roku słowa, na które czekała nie tylko społeczność żydowska we Francji – przyznał, że „Francja, ojczyzna praw człowieka, wydała swoich podopiecznych w ręce katów".