Program wizyty, zaplanowanej na 30 i 31 lipca, ciągle się tworzy. Pewne jest jedno: spotkanie republikańskiego kandydata na prezydenta z Lechem Wałęsą, do którego dojdzie w gdańskim Dworze Artusa. Bo Mitt Romney odwiedzi najpierw właśnie Gdańsk, gdzie złoży kwiaty na Westerplatte i przy pomniku Poległych Stoczniowców. Z republikaninem spotka się też premier Donald Tusk, zapewne w Ratuszu Głównego Miasta.
Z Gdańska Romney poleci do Warszawy, gdzie rozmawiać będzie z prezydentem Bronisławem Komorowskim, szefem MSZ Radosławem Sikorskim, a może i innymi politykami. Właśnie tu ma wygłosić przemówienie o potrzebie odnowienia stosunków amerykańsko-europejskich.?Szczególny nacisk ma Romney położyć na rolę Polski – przyjaciela, do którego trzeba po latach powrócić. Mocno ma podkreślić wspólnotę wartości łączących oba kraje.
Część kampanii
Formalnie rzecz biorąc, amerykańskiego gościa zaprosił Wałęsa. Ale nieoficjalnie wiadomo, że wyjazd zorganizował sztab wyborczy Romneya. Poszukiwano odpowiedniej formuły, bo nie mógł go zaprosić polski prezydent.
– To część kampanii prezydenckiej, której głównym motywem jest ukazanie, że efekty przynosi jedynie gospodarka liberalna. I Romneyowi nie chodzi tylko o pozyskanie amerykańskiej Polonii, jak to czynili jego poprzednicy, lecz o wskazanie na Polskę jako kraj, który dzięki reformom przeprowadzonym po 1989 r. odniósł sukces – powiedział „Rz" eurodeputowany Paweł Zalewski (PO). – Pamiętajmy, że losy amerykańskiej kampanii prezydenckiej nie są przesądzone. I pamiętajmy też, że Obama podczas swej poprzedniej kampanii odwiedził Berlin, a nie Warszawę, Romney zaś nasz kraj dostrzegł – dodał.
Eurodeputowany Paweł Kowal (PJN) też jest zdania, że Romneyowi chodzi o pozyskanie Polonii, ale stronę polityczną wizyty widzi inaczej. – Jest oznaką tego, że część Amerykanów, zwłaszcza ze środowisk republikańskich, nie jest zadowolona z nowego kursu polityki USA. Z tego, że dla Europy zostawiono w nim niewiele miejsca, a dla Polski wręcz bardzo mało – podkreśla. Jego zdaniem Romney chce też wysłać Polsce sygnał, że jeśli zostanie wybrany, „będzie jak dawniej".