To miał być szczyt nadziei, zaplanowany na kilka tygodni po przewidywanym bolesnym dla wszystkich rozwodzie z Wielką Brytanią. Brexitu nie było i nie wiadomo, kiedy do niego dojdzie.
Ale spotkanie 27 państw UE już zostało zaplanowane, trzeba było więc stanąć na wysokości zadania i przedstawić plan na przyszłość. Można się było odwołać do innych ważnych okazji: 15-lecia rozszerzenia UE, 69-lecia deklaracji Roberta Schumana (przypada dokładnie 9 maja), która doprowadziła do stworzenia Europejskiej Wspólnoty Węgla i Stali, wreszcie do zbliżających się wyborów do Parlamentu Europejskiego. Każdy z tych pretekstów był dobry, żeby nakreślić ambitny plan na przyszłość.
Szczególnie, że UE nie jest może w głębokim kryzysie, ale na pewno jej sytuacja jest niekomfortowa: stagnacja gospodarcza, napięte relacje handlowe i polityczne z USA, zagrożenie dominacją ekonomiczną Chin, niegasnące źródło migracji czy zerwane właśnie przez Iran porozumienie nuklearne. Zamiast próby odpowiedzi na te wyzwania, szczyt skupił się na apelu o jedność. A ta wymaga obniżenia wspólnego mianownika.
Sukces czy brak oczekiwań
– Po raz pierwszy na spotkaniu unijnych szerpów (doradców premierów ds. europejskich – red.) przygotowującym szczyt praktycznie nie było dyskusji. Propozycja deklaracji przedstawiona przez przewodniczącego Tuska została poparta przez wszystkich – mówi ambasador jednego z państw UE. Dla niego to potwierdzenie sukcesu, dla innych jednak dowód na znaczące obniżenie oczekiwań.
Deklaracja z Sybina, bo to w tym rumuńskim mieście spotkali się przywódcy 27 państw UE, zawiera dziesięć zobowiązań, które mają stać się podstawą prac nad bardziej konkretną strategią dla UE na kolejne pięć lat, którą Rada Europejska ma przyjąć w czerwcu. Trzy pierwsze mówią o unijnej jedności: 30 lat po upadku żelaznej kurtyny UE nie może dać się podzielić na Wschód-Zachód czy Północ-Południe. Zobowiązuje się do szukania w każdej sprawie wspólnych rozwiązań i do wzajemnej solidarności.