Rz: Zorganizowanie referendum dla trzech tysięcy osób nie powinno być trudne.
Konrad Olszewski
: trzy tysiące to liczba mieszkańców, ale osób z prawami wyborczymi jest 1649. Gdyby mieszkały w jednym miejscu, to nie byłoby trudne, ale Falklandczycy są rozsiani na około 20–30 z ponad 750 wysp i to zmienia referendum w logistyczny koszmar. Wprawdzie większość mieszka w stolicy, Stanley, ale pozostali żyją na niewielkich, odizolowanych farmach, do których w większości nie dochodzą nawet bite drogi, bo tych jest tu zaledwie kilka kilometrów. Lokale wyborcze będą tylko cztery, ale po kraju jeździć będą też samochody z członkami komisji wyborczej, a w niektóre rejony karty do głosowania zostaną dostarczone samolotami. Wszyscy więc w rządzie modlą się o dobrą pogodę, a bywa ona w tym regionie wyjątkowo zmienna.
Jak wyglądały przygotowania do referendum?
Trwały pół roku i były bardzo staranne, bo tutejsze władze spodziewały się, że Argentyna będzie kwestionować jego wyniki. Chciały, by spełniały najwyższe międzynarodowe standardy. Wprowadziliśmy więc szereg zmian, m.in. zapisów o równym dostępie do kampanii czy sposobach jej finansowania. Zmieniliśmy też procedury, by zapewnić tajność głosowania oraz przejrzystość liczenia głosów. Jednocześnie rząd nie angażował się po żadnej ze stron. Zaproszono też międzynarodowych obserwatorów. Będzie ich tu około 15, głównie z USA, ale też z Kanady i wszystkich państw Ameryki Południowej, poza Argentyną, która już zapowiedziała, że nie uznaje wyniku referendum.