Ukraiński rząd przyjął projekt umowy, której sednem jest utworzenie przez kraje Unii i naszego wschodniego sąsiada strefy wolnego handlu.
– To jest fundamentalna, wręcz historyczna decyzja. Świadczy o europejskich aspiracjach Ukraińców – mówi „Rz” rzecznik Komisji Europejskiej ds. poszerzenia Peter Stano.
Wysoki rangą dyplomata w Radzie UE posuwa się dalej: „cieszymy się, że Ukraina nie dała się zastraszyć Rosji tak, jak to było z Armenią” – przyznaje naszej gazecie.
Na decyzję Kijowa Moskwa zareagowała ze wściekłością. Rosyjskie MSZ nazwało Ukraińców „pasożytami”. Kreml ostrzegł także, że wprowadzi na granicy rosyjsko-ukraińskiej ochronę celną przed „zalewem europejskich towarów”, jaka nastąpi po wejściu w życie układu stowarzyszeniowego. Już teraz wiele ukraińskich produktów jest przedmiotem drobiazgowej, trwającej nawet 1,5 miesiąca, kontroli rosyjskich służb celnych. Moskwa zgadza się w niektórych przypadkach na zrezygnowanie z tych formalności pod warunkiem złożenia depozytu odpowiadającego 15 procent wartości ładunku. To mniej więcej tyle, ile płacą ceł kraje, które nie należą do strefy wolnego handlu z Rosją.
Coraz więcej wskazuje jednak na to, że Kremla sam sobie strzela gola. Mimo niechęci wielu krajów Unii do mocniejszego angażowania się w sprawy ukraińskie Bruksela poczuła się bowiem zmuszona do wystąpienia w obronie Kijowa.