Do zamachu przyznała się powiązana z Al-Kaidą sunnicka Brygada Abullaha Azzama. Choć zamieszczonego w mediach społecznościowych oświadczenia nie można zweryfikować w niezależnych źródłach, informacja wydaje się prawdopodobna, bo istniejące od lat 80. ugrupowanie ostatnio zaangażowało się w walkę z syryjskim reżimem i praktycznie jako jedno z pierwszych zaczęło wysyłać przeciwko niemu zamachowców samobójców.
To właśnie dwóch z nich miało się wysadzić przed irańską ambasadą w Bejrucie. Wybór właśnie takiego celu jest wyjątkowo symboliczny, bo szyicki Teheran jest jednym z najbliższych sojuszników reżimu w Damaszku i ostatnio pojawia się coraz więcej dowodów, że wspiera go, nie tylko wysyłając do Syrii wojskowych doradców, jak oficjalnie deklaruje, ale również regularne oddziały Gwardii Rewolucyjnej, by walczyły z powstańcami. Jednocześnie irańska ambasada znajduje się na południu Bejrutu w dzielnicy Dżanah, która powszechnie uważana jest za twierdzę szyickiego Hezbollahu – syryjski prezydent Baszar Asad zawdzięcza mu w ostatnich miesiącach wiele wygranych bitew.
Zamach, w którym zginęły co najmniej 23 osoby, w tym irański attaché kulturalny, a kolejnych 146 zostało rannych, może być znakiem, że syryjscy rebelianci mają coraz mniej sił, by walczyć z reżimem na terytorium Syrii. Atakują więc sprzymierzeńców Asada na zupełnie nowych frontach. Nie musi to jednak zapowiadać końca wojny. Paradoksalnie zamach w Bejrucie może być zapowiedzią rozlewania się konfliktu na inne państwa regionu.
Bejrut na żywo
Przedstawiciel libańskich służb bezpieczeństwa relacjonował agencji Associated Press, że najpierw zaatakował zamachowiec na motocyklu. Prawdopodobnie użył bomby około 2-kilogramowej. Niespełna dwie minuty po nim wysadził się kolejny zamachowiec. Tym razem ładunek mógł ważyć nawet 50 kg.
W relacjach na żywo z Bejrutu stacje telewizyjne pokazywały spalone ciała leżące wśród poważnie uszkodzonych budynków, płonących samochodów i drzew, które siła eksplozji wyrwała z korzeniami.