Bawarscy chadecy boją się jak ognia nowych przybyszy z Rumunii i Bułgarii, którzy od początku tego roku mogą pracować w całej UE.
Kiedy słucha się polityków CSU, można odnieść wrażenie, że nowi imigranci mają tysiącami wjechać do Niemiec, nie po to, aby pracować, ale by sięgnąć do kieszeni niemieckich podatników. Tym bardziej że po niedawnych orzeczeniach sądowych jest to znacznie łatwiejsze niż do tej pory. A to w imię równego traktowania, obywateli UE, co stanowi prawo unijne. „Wymaga to okazania swoistej solidarności przez państwa przyjmujące przybyszy z krajów członkowskich” – napisali przed miesiącem sędziowie Krajowego Sądu ds. Socjalnych Nadrenii Północnej-Westfalii, którzy uznali za słuszne żądania mieszkającego w Niemczech rumuńskiego małżeństwa przyznania im zasiłku socjalnego, tzw. Hartz IV. Zdaniem sądu każdy, kto znajdował się w Niemczech przez co najmniej rok w poszukiwaniu pracy i jej nie znalazł, ma prawo do zasiłku socjalnego w postaci wspomnianego Hartz IV. A to oznacza minimum 382 euro miesięcznie plus wydatki na czynsz oraz szereg innych przywilejów. Dla porównania średnia płaca w Rumunii wynosi 370 euro, a w Bułgarii jest o 100 euro niższa, nie mówiąc już o tym, że znaczna część społeczeństw obu krajów żyje na granicy biedy.
Stąd obawy CSU, że wraz z otwarciem rynku pracy UE dla obywateli Bułgarii i Rumunii zjawią się oni natychmiast w Niemczech i zaczną żyć na koszt ciężko pracujących Niemców. Dokładnie takie same argumenty przywoływano przed laty, gdy do Unii wchodziła Polska oraz inne kraje z naszej części kontynentu. Potopu imigrantów nie było, co zresztą przewidywało wielu socjologów. Politycy byli jednak innego zdania i wprowadzili, nie tylko w Niemczech, siedmioletnie okresy przejściowe utrudniające imigrantom dostęp do swych rynków pracy.
– Obecnie sytuacja jest inna. Polacy mieli na przykład po wejściu do UE możliwość pracy w Wielkiej Brytanii, a więc parcie na Niemcy było mniejsze. Rumuni i Bułgarzy liczą jednak na Niemcy – tłumaczy „Rz” Karl Brenke, specjalista od rynku pracy w Niemieckim Instytucie Badań Gospodarczych (DIW). W tej sytuacji niemieckie systemy socjalne mogą być zagrożone. Dlatego uczestnicząca w rządzie Angeli Merkel bawarska CSU pragnie obwarować dostęp do pieniędzy niemieckich podatników dodatkowymi warunkami.
Nie od dzisiaj wiadomo, że niemiecki system nie jest szczelny. Jest też dla imigrantów stosunkowo hojny. Zatrudnionym w Niemczech pracownikom z krajów UE przysługują zasiłki na dzieci. Na pierwsze 184 euro miesięcznie, na drugie 190, a na trzecie 215. Kosztuje to krocie, z czego, jak się ocenia, 60 mln euro trafia do polskich rodzin. Wiele dzieci, na które wypłacane są zasiłki, mieszka w Polsce, co jednak nie przeszkadza Niemcom. Były wprawdzie pomysły, aby zmienić ten stan rzeczy i uzależnić wypłatę zasiłków od zamieszkania w Niemczech, lecz jak oświadczyła kilka dni temu nowa minister ds. rodziny Manuela Schwesig (SPD), rząd nie planuje żadnych zmian.