Na przedmieściach Stawropolu, trzy godziny drogi na północny wschód od miejsca zimowych igrzysk olimpijskich, policja odkryła w nocy ze środy na czwartek sześć ciał w czterech samochodach. Ofiary, lokalni mieszkańcy, zostali zabici z broni palnej. W jednym aucie służby porządkowe znalazły także niewypał. Gdy podchodzili do drugiego samochodu, 20 metrów dalej wybuchła bomba, nie powodując jednak żadnych ofiar. Rosyjska policja jest przekonana, że za zabójstwami stoją przybysze z Kaukazu.
Sekwencja zdarzeń coraz bardziej przypomina scenariusz filmu Hitchcocka, ze stale rosnącym napięciem, w miarę jak akcja posuwa się do przodu. Zaledwie dwa tygodnie temu terroryści uderzyli w trzy razy bardziej oddalonym od Soczi Wołgogradzie, gdzie w zamachach na dworzec kolejowy i autobus zginęło przynajmniej 40 osób. Ich sprawców do tej pory nie zdołano wykryć, choć policja, najwyraźniej działając bez precyzyjnego planu, aresztowała przynajmniej 700 podejrzanych.
W samym Soczi Kreml wprowadził rygory, które już niewiele się różnią od stanu wojennego. Bezpieczeństwa pilnuje 37 tys. funkcjonariuszy: stanowią 10 proc. mieszkańców miasta. Rygorystyczny system przepustek powoduje, że tylko nieliczni mogą jeszcze używać samochodów. Podsłuchiwane są telefony, mieszkańcy są na każdym kroku legitymowani przez policję.
– Do końca marca zakazano mi prowadzić działalność gospodarczą – mówi amerykańskiemu tygodnikowi „Time" Władimir Kimajew, właściciel firmy transportowej. – Czekamy, aż to wszystko minie i znów będziemy mogli normalnie żyć – dodaje. W podobnej sytuacji znalazło się bardzo wielu biznesmenów.
Atmosfera napięcia, prawie paniki, zaczyna obejmować też resztę kraju. Na polecenie Kremla na terenie całej Rosji wprowadzono zakaz wnoszenia na pokład samolotów jakichkolwiek płynów. To zdecydowanie większy rygor nawet od tego, jaki Amerykanie wprowadzili po zamachach 11 września.