Rezolucja zgodnie z oczekiwaniami została w sobotę zawetowana przez Rosję. Natomiast 13 z 15 członków Rady, w tym trzech stałych z prawem weta – USA, Wielka Brytania i Francja, opowiedziało się za tym, że referendum nie może być podstawą zmian w statusie Krymu, i za apelem, by nikt, żadne państwo ani organizacja międzynarodowa, nie uznał wyników referendum (czyli przyłączenia do Federacji Rosyjskiej).
Zachód w napięciu oczekiwał, jak zachowa się piąty stały członek Rady – Chiny. Okazało się, że wybrały one wstrzymanie się od głosu. Niektórzy uznali, że w ten sposób Pekin bierze udział w międzynarodowej izolacji Moskwy za agresję na Ukrainie.
Wcześniej chińska dyplomacja zaskakiwała sprzecznymi wypowiedziami, raz mówiła o podstawowej dla niej zasadzie integralności terytorialnej (czyli była przeciw Rosji), a potem upominała się o prawa mniejszości na Ukrainie (czyli wspierała Rosję).
– Gdyby od głosu Chin w Radzie Bezpieczeństwa ONZ coś zależało, to można by się doszukiwać jakiejś symboliki decyzji. Za wcześnie mówić o tym, że Pekin opowiedział się za izolacją Moskwy. Na razie kluczy, jak długo się da, będzie zajmował niespójne stanowisko, jeszcze kilkanaście razy poprze Rosję i kilkanaście razy zachowa się tak, jak chciałby Zachód, tak by wciąż pozostawiać otwarte pole do domysłów – mówi „Rz" Radosław Pyffel, ekspert w sprawach chińskich, prezes Centrum Studiów Polska-Azja.
Jak dodaje, gdyby nie było innego wyjścia i Pekin musiałby dokonać jednoznacznego wyboru, to teraz wsparłby Moskwę. – To, co Rosja robi na Ukrainie, jest dla Chin wygodne. Po pierwsze, ona za nie testuje, na ile sobie można pozwolić w grze z Zachodem. A po drugie, pozwala im się ukryć za swoimi plecami i spokojnie rozwijać potencjał od gospodarczego po militarny – uważa Radosław Pyffel.