Masowa imigracja już wywołuje panikę na Wyspach. Spektakularne zwycięstwo w wyborach europejskich Partii Niepodległościowej Zjednoczonego Królestwa (UKIP) może okazać się zapowiedzią wyjścia Wielkiej Brytanii z Unii po referendum w 2017 r. Coraz więcej obywateli uważa, że priorytetem musi być odzyskanie kontroli nad granicami kraju i powstrzymanie osiedlania się cudzoziemców.
Sukces eurosceptyków Nigela Farage'a jest przede wszystkim spowodowany napływem w minionej dekadzie około miliona imigrantów z Polski i innych nowych krajów Unii. Jednak opublikowany w tym miesiącu raport powiązanego z torysami londyńskiego instytutu Exchange Policy pokazuje, że Wielka Brytania stoi przed niepomiernie większym wyzwaniem.
Już za jedno pokolenie, czyli około 35 lat, kolorowi będą stanowili 1/3 mieszkańców kraju. Chodzi o tzw. społeczności BME (Black and Minority Ethnic), czyli imigrantów z Indii, Pakistanu, Bangladeszu, Czarnej Afryki, Karaibów i innych byłych krajów kolonialnych brytyjskiego imperium. Dziś z tych państw wywodzi się co szósty mieszkaniec Wysp.
Uszczelnianie granic
Premier David Cameron robi, co może, aby do takiego scenariusza nie doszło. Od przejęcia trzy lata temu przez konserwatystów władzy uszczelniono wszystkie legalne ścieżki, którymi przyjezdni spoza Europy mogą dostać się do Zjednoczonego Królestwa. Rząd wprowadził wyrywkowe egzaminy, aby wyłapać fikcyjnych studentów, których dużo przyjeżdżało z Indii. Bardzo zawężona została także możliwość sprowadzenia przez brytyjskich przedsiębiorców wyspecjalizowanych pracowników z państw zamorskich: w ubiegłym roku niski (nieco ponad 20 tys. osób) limit został wykorzystany tylko w połowie. O wiele trudniej jest także uzyskać prawo do stałego pobytu w ramach łączenia rodzin.
Dzięki temu w 2013 r. liczba kolorowych, którzy osiedlili się w Zjednoczonym Królestwie, spadła poniżej 100 tys., podczas gdy w tym samym czasie zamieszkało na stałe w Wielkiej Brytanii ok. 130 tys. przyjezdnych z krajów Unii, przede wszystkim z Hiszpanii, Grecji, Portugalii, ale także Polski.