– W zakładzie dobrze nas traktują. Jednak kolega został obrzucony wyzwiskami przez młodocianych Holendrów za to, że jest Polakiem – przyznaje pracujący przy orchideach Rafał Grzegorzewski z Rybnika.
Brutalne zabójstwo w 2002 r. populistycznego polityka Pima Fortuyna rozpoczęło spektakularny sukces skrajnej prawicy w Holandii. Pałeczkę przejął niewiele mniej charyzmatyczny Geert Wilders. W wyborach w 2010 r. jego Partia Wolności (PVV) zdobyła aż 24 ze 150 miejsc w parlamencie i zapewniła zaplecze parlamentarne rządu, choć bez mianowania własnych ministrów. Wówczas wydawało się, że pobyt około 170 tys. polskich imigrantów wkrótce dobiegnie końca.
– Szybki wzrost nastrojów antyeuropejskich ma głębokie przyczyny – przyznaje „Rz" Frans Timmermans, szef holenderskiej dyplomacji. – Po poszerzeniu Unii staliśmy się relatywnie małym krajem, z czym trudno się pogodzić. Kolejny problem: Holendrzy są narodem kupców i nie oczekują od Brukseli niczego więcej poza stworzeniem warunków do wolnego handlu, szczególnie gdy po rozpadzie ZSRR zniknęło zagrożenie dla naszego bezpieczeństwa. Ale najważniejszy jest strach ludzi, którzy nie potrafią odnaleźć się w warunkach globalizacji. A ich jest coraz więcej. Z powodu kryzysu po raz pierwszy od drugiej wojny światowej Holendrzy obawiają się, że ich dzieci będą żyły gorzej – dodaje Timmermans.
Coraz więcej wskazuje jednak na to, że dni największej chwały Wilders ma już za sobą. W majowych wyborach do europarlamentu jego partia zdobyła tylko 13,3 proc. poparcia, spadając na trzecie miejsce. Rok wcześniej w przedterminowych wyborach PVV straciła aż dziewięć foteli w parlamencie, zachowując ich jedynie 15. Jednym z powodów tej porażki jest rosnąca świadomość w holenderskim społeczeństwie, że całe sektory gospodarki upadną w razie wyrzucenia polskich imigrantów, jak tego chce Wilders. W przeciwieństwie do sąsiednich Niemiec Holandia nie przeprowadziła poważnej reformy systemu zabezpieczeń socjalnych: współrządząca lewicowa PvdA blokuje cięcia. Mimo stagnacji gospodarczej każdy Holender wciąż nie tylko dostaje przez dwa lata po utracie pracy 70 proc. ostatniej pensji, ale później, już bezterminowo, może liczyć na 70 proc. pensji minimalnej, która wynosi 1,4 tys. euro brutto.
– Przy takich zabezpieczeniach ludziom nie chce się pracować. Właśnie dlatego Polacy są niezbędni – mówi Ter Laak.
Tylko z najbiedniejszych regionów
Eurosceptycyzm jest także sprzeczny z racją stanu Holandii. O tym jest przekonany minister Timmermans.