Po raz pierwszy Tusk wystąpił w roli przewodniczącego Rady Europejskiej. Choć sam szczyt UE to dla niego nie nowość, wczorajszy był 48. w jego karierze. Bardziej doświadczeni są tylko Angela Merkel oraz Jean-Claude Juncker.
Ukraina była jednym z dwóch głównych tematów spotkania. Tusk w swoich zapowiedziach wyraźnie jednak podkreślał, że nie ma mowy o stworzeniu długoterminowej strategii dla tego kraju, jeśli Unia nie przeprowadzi analizy swoich relacji z Rosją.
W spotkaniu brała też udział Federica Mogherini, wysoka przedstawiciel UE ds. polityki zagranicznej, która dzień wcześniej wróciła z Kijowa. Według niej Unia musi sprawić, żeby reformy na Ukrainie zakończyły się sukcesem. Mogherini nie okazywała radości z powodu pogarszającej się sytuacji gospodarczej w Rosji. – To nie są dobre wiadomości: ani dla Rosji, ani dla Ukrainy, ani dla Europy i reszty świata. Ale faktem jest, że ta sytuacja powinna zmusić prezydenta Putina do poważnego przemyślenia relacji z innymi krajami – powiedziała.
Szczyt miał wezwać wszystkie strony do respektowania porozumienia z Mińska, które przewiduje zawieszenie broni we wschodniej Ukrainie, uwolnienie jeńców, dopuszczenie OBWE do strefy konfliktu, a także gospodarczą pomoc dla Donbasu. Stronami porozumienia są Rosja, Ukraina oraz władze separatystycznych republik donieckiej i ługańskiej.
Dyskusja o Rosji i Ukrainie odbywała się w unijnym gronie, choć nieoficjalnie wiadomo, że ukraińskim dyplomatom zależało na zaproszeniu na tę część debaty prezydenta Petra Poroszenki. Ostatecznie jednak Tusk zaproszenia nie wystosował. Nie wywołało to emocji wśród unijnych dyplomatów. Nie spodobało się natomiast polskiej opozycji. „Dlaczego o bycie i przyszłości państwa, które podpisało umowę stowarzyszeniową z UE, dyskutuje się ponad jego głową i bez uczestnictwa jego prezydenta obecnego w tym czasie w Brukseli?" – napisali w czwartek eurodeputowani PiS w interpelacji do przewodniczącego Rady.