W niedzielę Mińsk był świadkiem wydarzenia, o którym białoruska opozycja kilka lat temu nie mogła nawet marzyć. Miejscowi narodowcy spotkali się w sali konferencyjnej hotelu Victoria, jednym z najbardziej prestiżowych miejsc białoruskiej stolicy. W luksusowych salach domagali się „niepodległości Białorusi" . W trakcie kongresu został przyjęty manifest i ogłoszono rozpoczęcie zbierania podpisów w obronie suwerenności kraju.
– Gdy zbierzemy milion, wszyscy zobaczą, że Białoruś nie jest pokojem przechodnim czy częścią imperium rosyjskiego – mówił Aleh Trusau, jeden z organizatorów kongresu i szef Stowarzyszenia Języka Białoruskiego im. Franciszka Skaryny.
W rozmowie z „Rz" Trusau przyznał, że bez zgody białoruskich władz do takiego wydarzenia w Mińsku nigdy by nie doszło. – Wysłałem tekst naszego manifestu do administracji prezydenta i do mińskiego ratusza, ponieważ białoruskiej niepodległości muszą bronić wszyscy, niezależnie od narodowości i poglądów politycznych – mówi „Rz" Trusau. – Dziś nasze interesy są zbieżne z interesami białoruskiego prezydenta, który został zakładnikiem swego własnego systemu – konkluduje. Jak twierdzi, dziś białoruska niepodległość jest zagrożona jak nigdy, a jedyną przeszkodą na drodze do aneksji kraju przez Rosję jest właśnie Aleksander Łukaszenko.
Rządzący od ponad dwudziestu lat prezydent przebywał w tym czasie w Kijowie.
– Jeżeli będzie pan chciał czegoś od Białorusi, to wystarczy tylko powiedzieć, a my w ciągu doby zrobimy wszystko, o co nas poprosicie – mówił w obecności kilkudziesięciu kamer Łukaszenko w trakcie spotkania z ukraińskim prezydentem w Kijowie. W zamian Petro Poroszenko zapowiedział, że Ukraina będzie wspierała rozwój stosunków Białorusi z Unią Europejską w ramach Partnerstwa Wschodniego. Co więcej, w trakcie spotkania prezydentów zapadła decyzja odnośnie do utworzenia białorusko-ukraińskiej telewizji, która prawdopodobnie rozpocznie transmisję już w styczniu 2015 roku.