Tym razem Łotysze zaobserwowali całą rosyjską eskadrę: duży okręt desantowy, fregatę i okręt podwodny. Wszystko w odległości 5 mil morskich od swoich wód terytorialnych – najbliżej spośród wykrytych do tej pory. Przy poprzednim proteście Rygi rosyjskie Ministerstwo Obrony drwiąco sugerowało, że „uważa ona całe Morze Bałtyckie za swoje".
Jednocześnie sąsiednia Litwa ostro zaprotestowała przeciw działaniom rosyjskich okrętów w swojej morskiej strefie ekonomicznej. Prawo międzynarodowe nie zabrania nikomu pływania po takich wodach, ale Rosjanie zaczęli przeganiać lub zmuszać do zmiany kursu litewskie statki rybackie. Ostatni taki incydent przydarzył się 30 kwietnia.
Oba państwa bałtyckie skarżą się też, że rosyjskie okręty przeszkadzają w pracach przy układaniu podwodnego kabla łączności NordBalt.
Napięcie wokół trzech państw bałtyckich narasta od rozpoczęcia rosyjskiej agresji na Ukrainę. Już w lutym brytyjski minister obrony Michael Fallon przestrzegł, że „istnieje realne niebezpieczeństwo, iż Rosja spróbuje zdestabilizować sytuację w państwach bałtyckich. (...) Putin może wykorzystać taktykę podobną do tej na Ukrainie (chodzi o tzw. wojnę hybrydową)". W połowie kwietnia prezydent Estonii Toomas Hendriks Ilves przestrzegł, że „w ciągu czterech godzin może być po wszystkim". Tyle rosyjskiej armii miałoby wystarczyć do zajęcia stolicy (Tallin od granicy dzielą dwie godziny jazdy samochodem).
Najbardziej zagrożone czują się Estonia i Łotwa, w obu mieszka znaczny odsetek ludności rosyjskiej, której część nadal nie ma obywatelstwa (tzw. nieobywatele) i jest podatna na rosyjską propagandę. We wschodnich i południowo-wschodnich rejonach Łotwy – w których zwarcie mieszka tzw. ludność rosyjskojęzyczna (nie tylko Rosjanie, ale również Ukraińcy, Białorusini czy Polacy, na co dzień posługujący się językiem rosyjskim) – rosyjskie telewizje są jedynymi, które można odbierać bezpłatnie.