Chiny nie spieszą się do zawarcia porozumienia z USA Donalda Trumpa

Trump grozi interwencją w Korei Północnej, aby zmusić Chiny do współpracy. Raczej mu się nie uda.

Aktualizacja: 06.04.2017 22:43 Publikacja: 06.04.2017 18:56

Okładki chińskich magazynów z okazji spotkania prezydentów.

Okładki chińskich magazynów z okazji spotkania prezydentów.

Foto: AFP

W wydanym 30 lat temu z Tonym Schwartzem bestsellerze „The art of the deal" Donald Trump napisał, że sukces w negocjacjach wymaga zmiękczenia przeciwnika mieszanką pochlebstw i gróźb. Przed przylotem w czwartek do USA prezydenta Xi Jinpinga miliarder raz jeszcze sięgnął do recept, które tyle razy zapewniły mu sukces w biznesie.

– Mam wielki szacunek do niego, do Chin – zapowiedział w opublikowanym kilka dni wcześniej wywiadzie dla „Financial Times". Dla przywódcy Chin, które w kampanii wyborczej oskarżał o „gwałcenie" amerykańskiej gospodarki, otworzył także drzwi prywatnej rezydencji w Mar-a-Lago na Florydzie.

Ale jednocześnie Trump dał do zrozumienia, że jest gotowy do samodzielnej interwencji wojskowej na Półwyspie Koreańskim, jeśli w inny sposób nie da się powstrzymać atomowych ambicji Kim Dzong Una.

– Chiny mają ogromny wpływ na Koreę Północną. I albo zdecydują się nam pomóc, albo nie pomogą. Jeśli to zrobią, będzie to bardzo dobre dla Chin, a jeśli nie, nie będzie to dobre dla nikogo. W takim przypadku my ten problem rozwiążemy sami – oświadczył amerykański prezydent.

Bez wojny handlowej

Dla Białego Domu Korea Północna to priorytet odkąd Barack Obama ostrzegł następcę, że nie ma dziś większego zagrożenia dla bezpieczeństwa USA niż program atomowy Kim Dzong Una. Gen. John E. Hyten, dowódca odpowiedzialnego za atak z powietrza US Strategic Command uważa, że budowa przez Pjongjang międzykontynentalnych pocisków jądrowych zdolnych dosięgnąć Amerykę może się urzeczywistnić pod koniec kadencji obecnego prezydenta.

Aby uzyskać pomoc Chin, jedynego sojusznika Korei Północnej, w neutralizacji Kima, prezydent nie tylko sięgnął po sztuczki negocjacyjne, ale zdecydował się też odłożyć na bok wszystkie tematy sporne z Pekinem, które odgrywały tak wielką rolę w kampanii wyborczej. Nie ogłosił, zaraz po wprowadzeniu się do Białego Domu, że Chiny są „manipulatorem walutowym", co otworzyłoby drogę do nałożenia sankcji handlowych na Pekin. Odrzucił także namowy swoich najbardziej radykalnych doradców, aby zerwać zobowiązania podjęte wobec Pekinu w ramach Światowej Organizacji Handlu (WTO), co oznacza, że ewentualne spory handlowe będą toczyły się latami.

– Deficyt handlowy USA z Chinami wyniósł w ub.r. 350 mld dolarów. Ale nie sądzę, aby Trump nałożył cła na import z Chin. To doprowadziłoby do otwartej konfrontacji między oboma krajami – mówi „Rz" Kun-Chin Lin, dyrektor Centrum Potęg Wschodzących na uniwersytecie w Cambridge.

Jeszcze w styczniu przyszły szef amerykańskiej dyplomacji Rex Tillerson zapowiadał, że USA nie dopuszczą chińskich okrętów do sztucznych wysp, jakie Chiny zbudowały na Morzu Południowochińskim, aby potwierdzić roszczenia do akwenu, przez który przepływają każdego roku statki z towarami wartymi 5 bln dolarów. Ale i tych gróźb w ostatnim czasie Trump nie powtarzał. Przed szczytem z Xi jego doradcy zapewniali natomiast, że prezydent potwierdzi „politykę jednych Chin" i przekreśli wszelkie plany formalnego uznania przez USA pełnej suwerenności Tajwanu. A tak właśnie rozumiano jego bezprecedensową, bezpośrednią rozmowę telefoniczną z tajwańską prezydent Tsai Ing-wen jesienią zeszłego roku.

Milion ofiar

Ale ostatecznym argumentem, który miałby przekonać Xi do współpracy z Trumpem w neutralizacji Kima miałaby być groźba interwencji zbrojnej. Tyle że chiński prezydent, chyba najpotężniejszy przywódca kraju od śmierci Mao, jest równie dobrym negocjatorem jak Trump i zapewne przed przylotem do USA przynajmniej przekartkował „The art of the deal". A w nim część poświęconą blefowaniu.

– Trump przed spotkaniem z Xi zlecił Narodowej Radzie Bezpieczeństwa przegląd opcji rozwiązania kryzysu koreańskiego. Według źródeł w Białym Domu wykluczono z nich interwencję zbrojną – mówi „Rz" Jim Walsh, wykładowca zagadnień bezpieczeństwa w prestiżowym Massachusetts Institute of Technology (MIT).

Zdaniem amerykańskich ekspertów Kim rozbudował w górach taką infrastrukturę wojskową, że sforsowanie jej mogłoby zająć nawet kilka tygodni. Ze względu na bliskość liczącej 25 milionów osób aglomeracji Seulu, a także przypuszczalne 12 bomb atomowych, jakimi dysponuje Kim, konflikt mógłby zakończyć się przynajmniej milionem ofiar śmiertelnych.

– To jest za wysoka cena, tym bardziej że decyzja w tej sprawie musiałaby zostać podjęta z udziałem władz Korei Południowej, a tam nawet nie ma teraz urzędującego prezydenta – uważa Jim Walsh.

Przed szczytem Cui Tiankai, ambasador Chin w Waszyngtonie, uzgadniał treść deklaracji z Jaredem Kushnerem, zięciem Trumpa. Chińczycy, rzecz niezwykle rzadka, ominęli Departament Stanu uznając, że to nie tam znajduje się prawdziwa władza. Jednak w morzu sprzecznych komunikatów ze strony prezydenta USA i niejasnego podziału kompetencji jego ekipy, Xi obawia się już teraz podejmować poważne zobowiązania wobec amerykańskiej administracji.

– Spodziewam się raczej „zapoznawczego" spotkania, w trakcie którego nie zostaną podjęte fundamentalne decyzje – uważa Kun-Chin Lin.

Kim pod ochroną

Czy to przekreśla deal w sprawie Korei Północnej?

Xi, który już naraził się wielu działaczom partii komunistycznej z powodu kampanii walki z korupcją, czeka za kilka miesięcy ważny zjazd KPCh. Jeśli chce utrzymać się u władzy, chiński przywódca potrzebuje więc dobrych stosunków z USA. Aby wyjść naprzeciw oczekiwaniom Trumpa, jest więc gotów obiecać poważne chińskie inwestycje w modernizację amerykańskiej infrastruktury transportowej, co powinno nieco złagodzić spór o deficyt handlowy. Chińczycy także obawiają się zresztą nieprzewidywalnego Kim Dzong Una i chcą powstrzymać jego program atomowy. Tyle że nie w tak radykalny sposób, jak by tego chciał Trump.

– Upadek reżimu Kima nie byłby dobrym rozwiązaniem dla Xi, bo doprowadziłby do zjednoczenia obu Korei i powstania potężnego państwa sprzymierzonego z USA u granic Chin – twierdzi Walsh. – Dlatego chiński prezydent nie zgadza się, aby warunkiem wstępnym porozumienia z Trumpem było rozbrojenie Korei Północnej, bo to jedyny atut, który pozwala przetrwać dyktatorowi. Xi jest co prawda gotów bardziej ograniczyć współpracę gospodarczą ChRL z Koreą Północną (już wstrzymał import węgla do końca br. – red.), ale nie całkowicie ją zawiesić, bo to też mogłoby doprowadzić do upadku Kima. Xi chce także, aby umowa została wynegocjowana w ramach rokowań sześciostronnych, które przewidywałyby m.in. ograniczenie obecności wojskowej USA w Korei Południowej – dodaje Walsh

To wszystko Trumpa raczej nie zadowoli. W „The art of the deal" miarą sukcesu jest natychmiastowy zysk, a nie proces, którego owoce być może będzie zbierał dopiero następca obecnego prezydenta.

Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 1178
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 1177
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 1176
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 1175
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 1174