Podleśna relacjonowała, że "to co się tyczy Magdaleny Ogórek" miało miejsce kilka dni później. Powiedziała, że gdy dziennikarka TVP wychodziła z pracy, zastała "jak co dzień przez prawie trzy tygodnie" protestujących i zachowywała się w stosunku do nich w sposób "dość frywolny, przesyłając buziaczki". - Nie sprawiała wrażenia osoby, która obawia się kontaktu z nami, zresztą miała go wcześniej - dodała aktywistka.
Oświadczyła, że gdy dziennikarka usiadła za kierownicą samochodu i ruszyła, część "osób protestujących" siadła na ziemi, "wystawiając swoje plakaty, swoje hasła tak, aby pani Ogórek musiała dłużej na nie patrzeć" oraz wyrażała "swoje opinie na jej temat poprzez krzyki", m.in. "kłamczucha".
Na uwagę, że Magdalena Ogórek nie mogła odjechać, gdyż "musiałaby jechać po ludziach" Podleśna odparła: - Trochę nie tak.
Dodała, że nagranie incydentu pokazuje, iż następnie Magdalena Ogórek konwersowała z osobami protestującymi, nagrywając sytuację, a szyba w jej aucie była opuszczona. - I w którymś momencie, kiedy policja, co jest absolutnie jej prawem, znosi osoby protestujące, pani Ogórek dalej robi zdjęcia, filmuje, w związku z czym jest pouczona przez policjanta, żeby może przestała się zabawiać swoim telefonem tylko ruszyła. Ona to robi jakby nie zwracając uwagi na to, że następne osoby znajdują się na jezdni - relacjonowała Podleśna. Dodała, że w tym czasie ruch na ulicy był zatrzymany przez policję.
Aktywistka poinformowała, że osoby uczestniczące w incydencie otrzymały dwa zarzuty - czasowego wstrzymania ruchu na ulicy oraz naklejania nalepek z hasłem "Twoja wina" na samochód bez zgody właściciela. - Moim zdaniem oba te czyny należą do repertuaru osób protestujących na całym świecie. Nie zostało, wbrew temu co rozpowszechniała pani Ogórek na Twitterze, w żaden sposób uszkodzone jej auto, nikt na nie nie pluł. Dokumentacja tego wydarzenia jest zrobiona - mówiła działaczka.
Oceniła, że gdyby policja mogła postawić cięższe zarzuty, to na pewno by to zrobiła.