Przyjechaliśmy tu bronić pracowników przed szkodnikami z tego szklanego budynku – mówili protestujący związkowcy.
W piątkowej demonstracji wzięło udział ponad 2 tys. pracowników grupy Energa. Rzucali jajkami, petardami i farbą, spalili kukłę prezesa. Później protest przeniósł się na ulice Gdańska. Pracownicy w pochodzie doszli do centrum miasta. Tam się rozeszli.
Czego się domagają? Chcą spełnienia dziesięciu postulatów. Najważniejsze z nich to: podwyżka pensji w wysokości 10 procent (zarząd proponuje ok. 7 procent) i konieczność uzgadniania przez władze firmy z pracownikami planów restrukturyzacji spółki.
Pracownikom nie podobają się bowiem plany naprawcze, jakie przyjął zarząd firmy, i od dłuższego czasu grożą strajkiem. W piątek doszło do erupcji tych nastrojów.
Roman Rutkowski, koordynator protestu z „Solidarności” w grupie Energa, mówi: – Jest przerost zatrudnienia, ale w centralach i radach nadzorczych. Za dużo zarabiają zarządy i dyrektorzy, a nie monterzy, którzy dostają od 2 do 2,5 tys. zł, a niektórzy młodzi inżynierowie zaczynający pracę, startują od 1500 zł na rękę. To obrażające.