Przynajmniej tak wynika ze słów Julii Senczak z wydziału spraw wewnętrznych milicji obwodu kijowskiego dla gazety „Segodnya”. Wtóruje jej szef departamentu PR Dmitrij Andriejew, który dowodzi, że resort takiej maszyny w ogóle nie kupował, a minister Anatoli Mogilew jeździ starym skromnym lexusem z 2004 r.
O cadillacu w milicji zrobiło się głośno, gdy jeden z deputowanych z mównicy parlamentu ogłosił, że za państwowe pieniądze kupiono dla ministra auto za ponad milion hrywien (100 tys. euro). Deputowany przypomniał, że niedawno premier Mykoła Azarow w telewizyjnym wystąpieniu zabronił urzędnikom tracić publiczne pieniądze na luksusowe zakupy.
Może dlatego pojawił się anonimowy dobroczyńca zakochany w rodzimej milicji i pragnący, by i prosty dzielnicowy z Kijowa miał podczas patrolu trochę wygody (skórzane fotele, klimatyzacja, CD, komputer i GPS).
Jest też i trzecia wersja wydarzeń, którą gazecie podało anonimowe źródło w administracji ukraińskiego prezydenta: pieniądze na cadillaca pochodzą ze specjalnego funduszu kijowskiej inspekcji drogowej. Trafiają tu opłaty za rejestrację aut, przeglądy techniczne czy mandaty inspekcji. Wydatki z funduszu są ostro reglamentowane i dokonywane na wyraźne polecenie szefów resortu.
Być może więc to ukraińscy podatnicy, anonimowo i bezwiednie, zrzucili się na cadillaca ministra. Wersja resortu o cudownym dobroczyńcy byłaby więc w pewnym sensie prawdziwa.