– To spełnienie moich marzeń i największe wyzwanie w moim życiu – zdradza Kowalczyk, 36-letni żeglarz ze Szczecina.
Za parę tygodni rusza w rejs po Atlantyku – na regaty Mini Transat 2011, do których zakwalifikowało się tylko 80 śmiałków.
Popłyną z Francji do Brazylii na najmniejszych jachtach oceanicznych o długości 6,5 m. W takiej łupinie pozbawionej nowoczesnej elektroniki do nawigacji pokonają 8 tys. km bez pomocy z lądu i możliwości zawinięcia do portu. To wyczyn na skraju wytrzymałości człowieka i sprzętu, porównywalny tylko z samotnym rejsem dookoła Ziemi.
– W razie wypadku statek ratowniczy przypłynie po kilku dniach, jeśli w ogóle ktoś znajdzie mnie na oceanie – przyznaje Kowalczyk.
Żegluje od 19 lat. Blizna nad prawym okiem to pamiątka po samotnym rejsie kwalifikacyjnym na 1000 mil. Kowalczyk wypłynął z francuskiego Douarnenez w Bretanii, kierując się do Irlandii. Podczas nocnego sztormu jedna z potężnych fal zalewających nieustannie pokład rzuciła nim o nadbudówkę.