– Wygląda na to, że po 35 latach pracy przejdę na utrzymanie żony – denerwuje się Jacek Zaidlewicz, ginekolog-położnik z I stopniem specjalizacji. – Od 12 lat mam podpisany kontrakt z NFZ na świadczenie usług z zakresu ginekologii i położnictwa. Prowadzę trzy gabinety w różnych miejscowościach. Mam założonych 15 000 kart pacjentek. Te kobiety świadomie wybrały mnie na swego lekarza. I nagle, jednym ruchem, minister zdrowia decyduje, że muszę gabinety zamknąć – mówi rozgoryczony.
Od stycznia 2012 r. umowy na leczenie w ramach ubezpieczenia zdrowotnego stracą lekarze, którzy nie zrobili tzw. II stopnia specjalizacji. Nie ma znaczenia, że w zawodzie pracują od kilkudziesięciu lat. Nie będą mogli samodzielnie przyjmować pacjentów.
NFZ już zapowiada, że z końcem roku wypowie im umowy. Tłumaczy, że taki obowiązek nałożył na niego minister zdrowia, a zasady przyjmowania pacjentów są ustalone w rozporządzeniu z maja tego roku.
Ministerstwo Zdrowia twierdzi, że przepisy wprowadzono dla dobra pacjentów. – Celem było zapewnienie jakości i bezpieczeństwa udzielanych świadczeń – mówi rzecznik resortu Piotr Olechno.
Podkreśla też, że lekarze bez II stopnia specjalizacji nadal mogą pracować, jeśli nawiążą współpracę „w dowolnym wymiarze godzin" z takim, który tę specjalizację ma. – Daje to możliwość bezpośredniej konsultacji z lekarzem specjalistą, wspólnej oceny stanu zdrowia i poprawności postępowania – wyjaśnia Olechno.