System państwa opiekuńczego, w którym obywatele mogli liczyć na niezłe zarobki, stałe zatrudnienie, godziwą emeryturę, zasiłki dla bezrobotnych i darmową, dobrą opiekę medyczną, właśnie runął na naszych oczach. Tak uważa szef Europejskiego Banku Centralnego Mario Draghi. – Był czas, kiedy Rudi Dornbusch (ekonomista – red.) zwykł mawiać, że Europejczycy są tak bogaci, że mogą sobie pozwolić na płacenie każdemu, by nie pracował. To już się skończyło – stwierdził w wywiadzie dla dziennika „Wall Street Journal". Jego zdaniem model społeczny, z którego Europa była tak dumna, odchodzi do przeszłości.
Utopijna wizja
– Nie zgadzam się z tą diagnozą. Kryzys jeszcze bardziej uzmysłowił ludziom, jak łatwo wszystko stracić i jak cenne są zabezpieczenia socjalne. Oczywiście, będą konieczne pewne modyfikacje, ale europejskie społeczeństwa nie zgodzą się na zarzucenie idei państwa opiekuńczego – mówi „Rz" dr Henning Meyer, niemiecki ekonomista z London School of Economics.
Europejski model socjalny to wizja społeczeństwa, w którym zrównoważony wzrost gospodarczy jest wykorzystywany do poprawiania warunków życia i pracy jak największej grupy obywateli. Miało to odróżniać Europę od Stanów Zjednoczonych, gdzie korzyści z rozwoju, zdaniem krytyków, czerpali głównie najbogatsi.
Kryzys zadłużeniowy, zwłaszcza w krajach południowej Europy, podważył jednak zaufanie do modelu państwa opiekuńczego. Wielu ekonomistów argumentuje, że w Grecji wynaturzenia systemu socjalnego przyczyniły się do niewydolności gospodarki i postawiły kraj na krawędzi bankructwa, które jest odwlekane dzięki międzynarodowej pomocy. W Unii Europejskiej trwa jednak debata, czy uzdrawianie gospodarki, głównie przez cięcia emerytur, zasiłków i pensji minimalnej, stworzy fundamenty trwałego wzrostu gospodarczego.
– Cięcia i ograniczanie gwarancji pracowniczych to najłatwiejsza droga do poprawiania finansów państwa. Ale wzrost bezrobocia i biedy wcale nie przyczyni się do rozwoju gospodarczego w długiej perspektywie. Niestety, UE działa doraźnie i robi wszystko, by ratować euro, a nie myśli o długofalowych skutkach swoich działań – przekonuje „Rz" dr Paul Copeland z Uniwersytetu w Manchesterze.