Tekst z archiwum tygodnika "Przekrój"
Mówiąc o Grecji jako o kolebce demokracji, zazwyczaj powołujemy się na Arystotelesa i innych znanych filozofów, a nie pamiętamy o kobietach, które – jak choćby Hipparchia czy liczne w szkole Epikuresa prostytutki – również uczestniczyły w debatach o tym, co wspólne. Zapominamy również o Solonie, który, owszem, już w VI w. p.n.e. wprowadził zasady fundujące ustrój demokratyczny, znacznie osłabiając przy tym rolę arystokracji, ale zaproponował też rozwiązania umożliwiające legalizację męskich związków homoseksualnych oraz domów publicznych. Stawiając mocny nacisk na konieczność zaangażowania wszystkich obywateli w zarządzanie polis, nie uwzględniał kobiet.
Podobnie jak Solon przez kolejne wieki czynili jego następcy. Dopiero wielka rewolucja we Francji przyniosła takie propozycje jak „Deklaracja praw kobiety i obywatelki", za napisanie której Olympia de Gouges została ścięta przez zwolenników Robespierre'a. Jak dowodzą wypowiedzi licznych feministek, w tym prof. Ewy Łętowskiej, prawo nadal jest rodzaju męskiego. Nastawienie na konflikt, a nie porozumienie, oraz sama definicja podmiotu, który decydować ma poza kontekstem i emocjami, zdecydowanie określają udział w prawie jako męskoosobowy. Jak bowiem kobiety, od dzieciństwa uczone myślenia w kontekście, w relacji i z poszanowaniem uczuć innych osób, mają nagle przedzierzgnąć się w autonomiczne podmioty? Te i inne zagadki próbujemy po dziś dzień rozwiązywać w ramach gender studies na całym świecie. Ta nieobecność kobiet, czy wręcz ich wykluczenie, jest świetnie widoczna również w doniesieniach z ogarniętej dziś ekonomicznym kryzysem Grecji.
Płacz nad bezrobociem
O tym, co dzieje się w Grecji, słyszymy niemal wyłącznie od mężczyzn, choć jest to kraj, w którym kobiety mają równe prawa, stanowią, podobnie jak w Polsce, większy odsetek absolwentów wyższych uczelni niż mężczyźni oraz są w znacznie większym stopniu zagrożone bezrobociem. Jak twierdzi Theano Fotiou, posłanka greckiego parlamentu z ramienia radykalnej Syrizy, bezrobocie wśród kobiet jest dziś w Grecji niemal równe bezrobociu młodzieży i wynosi blisko 50 proc. (stopa krajowa wynosi 22,5 proc.). Opowiadając o bezrobociu, Fotiou ma łzy w oczach. Ta zatrudniona od 40 lat na uniwersytecie wykładowczyni architektury zajmuje się w parlamencie przede wszystkim edukacją wyższą. Jest zdecydowaną przeciwniczką tzw. systemu bolońskiego. Jej niepokój budzi konieczność podziału studiów na licencjackie i magisterskie oraz – jak mówi – „rozdawanie ludziom dyplomów, które – jeśli pochodzą z mało popularnych na świecie greckich uczelni – w gruncie rzeczy nie dają szansy na zatrudnienie". Jak dowiadujemy się od posłanki, w Grecji uchwalono ustawę o wprowadzeniu tego systemu organizacji studiów, niemniej od roku nie implementuje się jej i najprawdopodobniej przez dłuższy czas to nie nastąpi. W swoim niedawnym wystąpieniu w parlamencie Fotiou podkreślała, że nowy system studiów skazuje programy wyższych uczelni na fragmentaryzację, zaś studentów i studentki – na studiowanie przez całe życie edukacji o znacznie gorszej jakości.
Faszyści pod Akropolem
Grecy odnoszą się przyjaźnie do przybyszy. Zamówione w barze 100 ml whisky okazuje się pełną szklanką, zaś w lesbijskim klubie w Atenach barmanka pyta najpierw: „Skąd jesteście?", potem: „Co pijecie u was w kraju jako shoty?" i na hasło „wódka" wlewa nam po kieliszku, bez opłaty, oraz życzy miłej zabawy. W tym kraju, gdzie – jak dowiadujemy się od naszych rozmówczyń – przynajmniej raz dziennie ktoś próbuje popełnić samobójstwo z powodu kryzysu, pozytywne nastawienie do świata, w tym do cudzoziemców, ma oczywiście swoje granice.