Bogdan Musiał wyjechał do RFN w 1985 r., w wieku 25 lat. Nie miał niemieckiego pochodzenia, dostał azyl polityczny. – Musiałem się jednak zrzec obywatelstwa polskiego. Powiedziano mi wtedy, że to formalność i za pół roku wystąpię o nadanie obywatelstwa z powrotem. Ale kiedy prezydentem został postkomunistyczny aparatczyk Kwaśniewski, zrezygnowałem ze starań – opowiada „Rz".
Jako obywatel Niemiec mógł za grosze kształcić się w Anglii – z polskim obywatelstwem kosztowałoby go to majątek.
Początek fali?
Kilka lat temu, już jako historyk o wyrobionym nazwisku, zaczął starania o nadanie polskiego obywatelstwa, ale – jak mówi – przerosła go polska biurokracja. W 2012 r., po zmianie przepisów, wystąpił o jego przywrócenie. – Teraz wystarczy złożyć wniosek, napisać życiorys, wytłumaczyć powody utraty obywatelstwa i opłacić wniosek za 40 euro – wymienia.
Prof. Musiał przyznaje, że stara się odzyskać obywatelstwo, bo „od lat pracuje na warszawskim uniwersytecie, a Polska i Niemcy są w jednej Unii Europejskiej". – Nie zostawiłem w Polsce majątku, byłem górnikiem, mieszkałem w spółdzielczym mieszkaniu. Dla mnie obywatelstwo polskie ma rangę symbolu – mówi.
Przywracanie obywatelstwa osobom, które je utraciły przed 1 stycznia 1999 r., jest możliwe dopiero od 15 maja 2012 r. (po znowelizowaniu stosownej ustawy). Od razu licznie zaczęli składać wnioski Polacy, którzy wyjechali do Niemiec w czasach komuny i stracili polskie obywatelstwo – zrzekali się go sami lub pozbawiały go ich władze PRL.