– Polska? To chyba gdzieś w Europie? – zastanawia się urzędnik banku w podwaszyngtońskim McLean.

– Wiem tylko, że w zimie jest u was strasznie zimno, że byliście częścią Związku Radzieckiego i że bohatersko walczyliście o wolność – mówi moja sąsiadka. Prosi o anonimowość: – Chcę uniknąć kompromitacji – tłumaczy. – Gdy myślę o Polsce, przychodzą mi na myśl trudne nazwiska. Dużo spółgłosek, jedna koło drugiej – przyznaje urzędnik państwowy Robert LeGrun. Wielu Amerykanów na dźwięk słowa „Polska” widzi odległy, zacofany kraj, który do niedawna był za żelazną kurtyną. I tyle. – Nawet w elitach politycznych wiedza o Polsce nie jest zbyt duża – przyznaje Wess Mitchell z waszyngtońskiego ośrodka Analiz Polityki Europejskiej (CEPA).

Takie spojrzenie oczywiście powoli się zmienia. Tak jak słynne „Polish jokes” stopniowo odchodzą do lamusa, tak coraz więcej Amerykanów coraz bardziej kojarzy nasz kraj na przykład z Unią Europejską, a także politycznym wsparciem, jakiego udzieliliśmy USA w Iraku. Przyczyniły się do tego m.in. debaty prezydenckie w 2004 roku, podczas których parokrotnie wspomniał o tym prezydent George W. Bush.

Z kolei dla znacznej części amerykańskiej prawicy Polska jest rozpoznawalna jako jeden z nielicznych krajów, w których prawo chroni życie poczęte. Z wytworów polskiej kultury znany jest tylko Chopin. Znani Polacy? Jan Paweł II i Lech Wałęsa. W sklepach można znaleźć polską wódkę i – oczywiście – „Polish kielbasa sausage”, powszechnie tu dostępny, zwykle blady kawałek mielonego mięsa i tłuszczu w mniej lub bardziej naturalnym flaku. Wreszcie trzecia chluba: pierogi. Najpopularniejsze są te z ziemniakami i cebulą. Wiele „pierogies” produkują firmy założone przez dawnych polskich imigrantów.