Kryzys? Jaki kryzys? Po domach, limuzynach i awionetkach nadchodzi czas na wyszukaną konsumpcję. Firmy specjalizujące się w wyprawach marzeń nie narzekają na zastój. Popyt budują bowiem firmowe wyjazdy typu incentive, z których korporacje nie rezygnują, traktując je w mniejszym stopniu jako nagrody, a coraz bardziej jako marketingowe narzędzia, które wiążą z nimi pracowników i kontrahentów.
Pracownia Przygód, niewielka warszawska firma od kilkunastu lat specjalizująca się w organizowaniu najbardziej wyszukanych wypraw, wysłała latem sześcioosobową rodzinę do Korei Północnej, bo ta postanowiła uczcić rodzinne święto, łapiąc trochę klimatu pokazanego w słynnym filmie dokumentalnym „Defilada". Pilnowani przez przewodnika, którego z kolei pilnował inny, składali wieńce pod pomnikami, odwiedzili nieremontowane od 60 lat wesołe miasteczko, robili zakupy w supermarkecie, w którym wcześniej gorączkowo uzupełniano artykuły. Koszt dwutygodniowej wyprawy (w tym do Chin i Korei Pd.) – 60 tys. euro.
300 tys. zł nie było barierą dla innej polskiej rodziny, która zafundowała sobie Izrael od biblijnej strony. W programie był przelot helikopterem nad twierdzą Masada i Pustynią Judzką, szabasowa kolacja u żydowskiej rodziny i biesiada w biblijnych strojach, w której daniami głównymi były potrawy przygotowywane według przepisów sprzed dwóch tysięcy lat, poprzedzona łowieniem ryb z łodzi w jeziorze Genzaret.
Trzydniowy wypad do Francji dla fascynata szybkich aut, połączony z prowadzeniem bolidu F1, kosztował jego żonę ponad 20 tys. zł.
– Takie indywidualne wyjazdy zdarzają się raz – dwa razy w roku – przyznaje Paulina Kalinowska. – Ale widać, że tego typu prezenty, jakie sobie i bliskim sprawiają zamożni Polacy, zaczynają wchodzić w modę. Jednak o prawdziwym zjawisku będzie można mówić dopiero za kilka lat – uważa.