Trwa spór między ministrem pracy Władysławem Kosiniakiem-Kamyszem a ministrem finansów Jackiem Rostowskim o to, ile pieniędzy z Funduszu Pracy przeznaczyć na aktywizację bezrobotnych. – Chcemy w tym roku przeznaczyć dodatkowe 0,5 mld zł na wsparcie osób bez pracy – mówi ten pierwszy. Wicepremier ripostuje: są lepsze sposoby na stymulację gospodarki i ograniczanie bezrobocia niż dodatkowe środki z Funduszu.
O co tak naprawdę chodzi? Pierwszy z ministrów stara się poprawić sytuację na rynku pracy. Więcej pieniędzy z Funduszu to więcej dotacji na biznes, szkolenia, roboty publiczne. W efekcie niższy wskaźnik bezrobocia, od którego zależy ocena działań resortu Kosiniaka-Kamysza.
– Uważam, że w tak trudnym czasie jak obecnie powinno się uruchamiać dodatkowe pieniądze – wspiera ministra pracy prof. Krystyna Kryńska z Uniwersytetu Łódzkiego. A wiceminister pracy Jacek Męcina mówi „Rz", że z najnowszych wyliczeń resortu wynika, iż ubiegłoroczne dodatkowe pieniądze na aktywizację (też chodziło o 0,5 mld zł) wykorzystano w bardzo efektywny sposób. – 6 na 10 osób znalazło pracę – wskazuje Męcina.
Po drugiej stronie barykady stoi resort finansów. Zamraża pieniądze, jakie miałyby trafiać do bezrobotnych, dzięki czemu poprawia bilans finansów publicznych. Na koniec tego roku „w dyspozycji" Jacka Rostowskiego ma być 6,1 mld zł. – To obniża poziom deficytu sektora finansów publicznych, który musimy raportować do Brukseli – mówi Wiktor Wojciechowski, główny ekonomista Invest-Banku.
Nyski sposób na fikcyjne bezrobocie