– To jest taki smród, jakby ktoś wsadził nos do kosza i zaciągnął się tym bukietem ukiszonych śmieci – mówiła w sierpniu lokalnym mediom Hanna Betlewicz, jedna z mieszkanek Nadarzyna pod Warszawą. Zlokalizowana jest tam sortownia odpadów, którą właściciel postanowił rozbudować.
O proteście zrobiło się głośno, bo dotyczył willowego osiedla nieopodal stolicy. Jednak podobne konflikty regularnie wybuchają w całym kraju. W sierpniu w proteście przeciw budowie fermy norek kilkudziesięciu mieszkańców Piskor w powiecie kaliskim w maskach na twarzach zablokowali drogę dojazdową do zakładu. Z kolei w kwietniu mieszkańcy Bielska Podlaskiego protestowali przeciw planom budowy dwóch tuczarni.
Najgłośniejsze protesty organizują od lat mieszkańcy okolic Śmiłowa pod Piłą, gdzie zlokalizowane są zakłady byłego senatora Henryka Stokłosy. – Mówi się, że od smrodu nikt nie umarł. To nieprawda. Życie w permanentnym stresie ma wpływ na zdrowie. To się przekłada na atmosferę między ludźmi, łatwiej wybuchają konflikty w rodzinach – wylicza Irena Sienkiewicz ze Stowarzyszenia Ekologicznego Przyjaciół Ziemi Nadnoteckiej.
Jej zdaniem obecne przepisy są nieskuteczne. Są zawarte w kilku regulacjach. M.in. rozporządzenie ministra rolnictwa określa, jakie warunki powinny spełniać budowle rolnicze, a normy dotyczące ferm drobiu określa ustawa o nawozach. Z kolei prawo ochrony środowiska zakłada, że na wprowadzanie gazów lub pyłów do powietrza potrzebne jest zezwolenie. W 2010 roku minister środowiska wydał rozporządzenie z wykazem dopuszczalnych stężeń poszczególnych substancji.
Zdaniem Ireny Sienkiewicz decyzje są jednak często wydawane na podstawie nierzetelnych danych. – Naszemu stowarzyszeniu w całym kraju udało się doprowadzić do zmiany 63 decyzji i postanowień – tłumaczy.