– Zjawisko migracji do dzieci istniało zawsze, ale nie było tak nasilone jak obecnie, bo wcześniej i młodzi rzadziej wyjeżdżali – uważa Piotr Szukalski, demograf z Uniwersytetu Łódzkiego.
Potwierdzają to przedstawiciele agencji nieruchomości, w których seniorzy wystawiają na sprzedaż swoje mieszkania lub domy, oraz urzędy pracy i biura meldunkowe, do których zgłaszają się po przeprowadzce.
36-letni Mariusz, informatyk z Małopolski, od ponad dziesięciu lat mieszka na warszawskiej Białołęce. Jest ojcem dwójki dzieci. Od kilku lat jego sąsiadką jest teściowa, która sprowadziła się do stolicy spod Sanoka. – Razem z żoną pracowaliśmy przez całe dnie i trudno było nam to pogodzić z opieką nad dziećmi. Początkowo zatrudnialiśmy opiekunkę, ale teściowa, która samotnie mieszkała, zaproponowała, że może się nimi zająć – wspomina.
Kobieta sprzedała swoje mieszkanie i kupiła kawalerkę blisko córki. – Ma teraz lepsze warunki. No i może być blisko wnucząt – mówi pan Mariusz.
Do stolicy za córką sprowadziła się też z Bytomia matka znanej aktorki Joanny Orleańskiej. – Straciła pracę, a w nowej, którą jej zaproponowano, pensja miała być niższa niż wcześniejsza emerytura, na którą mogła przejść. Wybór był więc oczywisty. Miałam wtedy małe dziecko i stały problem z opiekunami, więc mama zdecydowała, że zajmie się córką – mówi pani Joanna. Nie ukrywa, że cieszy ją to rozwiązanie. – Córka jest w najlepszych rękach, a ja mogę pomóc mamie – mówi. Jej zdaniem państwo nie wywiązuje się z opieki nad starszymi, którzy dostają głodowe emerytury, więc ten obowiązek spada na dzieci.