Warszawa, Czerniaków, przystanek autobusowy. Młoda matka odwozi dziecko do przedszkola. – Do publicznego Adaś nie dostał się już drugi rok. Za prywatne blisko domu musiałabym zapłacić 1,3 tys. zł – opowiada.
Kobieta codziennie jeździ z dzieckiem do odległej dzielnicy Białołęka, bo tam znalazła placówkę za 650 zł. – Spędzamy trzy godziny dziennie w komunikacji miejskiej. Mam dość, myślę o emigracji – wzdycha.
Czy słusznie wiąże nadzieje z wyjazdem? Matki-emigrantki opowiedziały „Rz" o swoich doświadczeniach.
Jeden, drugi zasiłek
33-letnia Natalia, warszawianka, najpierw wyjechała do północnej Anglii, a potem do Szkocji. – Tu poznałam męża, urodziłam dwóch synów – opowiada. Dziś jeden ma trzy lata, drugi 1,5 roku. – W ciąży o nic się nie martwiłam – wspomina. Czy w Polsce też zdecydowałaby się na dwójkę? – Na pewno bylibyśmy rozważniejsi – odpowiada.
Na dzieci dostaje dwa zasiłki. Jeden to child benefit, który wynosi 134 funty miesięcznie. – Przyznawany jest każdemu, kto ma dziecko – opowiada pani Natalia. Drugi to child tax credit – 30 funtów tygodniowo. Wylicza go urząd i bierze pod uwagę m.in. liczbę i wiek potomstwa oraz dochód rodziny.