Matka, Polka, emigrantka

Zasiłki, darmowe lekarstwa, żłobki, ulgi podatkowe zachęcają polskie rodziny do wyjazdu z kraju.

Publikacja: 25.05.2014 08:00

Opowieści emigrantek wyjaśniają, dlaczego Polki za granicą nie boją się rodzić dzieci

Opowieści emigrantek wyjaśniają, dlaczego Polki za granicą nie boją się rodzić dzieci

Foto: 123RF

Warszawa, Czerniaków, przystanek autobusowy. Młoda matka odwozi dziecko do przedszkola. – Do publicznego Adaś nie dostał się już drugi rok. Za prywatne blisko domu musiałabym zapłacić 1,3 tys. zł – opowiada.

Kobieta codziennie jeździ z dzieckiem do odległej dzielnicy Białołęka, bo tam znalazła placówkę za 650 zł. – Spędzamy trzy godziny dziennie w komunikacji miejskiej. Mam dość, myślę o emigracji – wzdycha.

Czy słusznie wiąże nadzieje z wyjazdem? Matki-emigrantki opowiedziały „Rz" o swoich doświadczeniach.

Jeden, drugi zasiłek

33-letnia Natalia, warszawianka, najpierw wyjechała do północnej Anglii, a potem do Szkocji. – Tu poznałam męża, urodziłam dwóch synów – opowiada. Dziś jeden ma trzy lata, drugi 1,5 roku. – W ciąży o nic się nie martwiłam – wspomina. Czy w Polsce też zdecydowałaby się na dwójkę? – Na pewno bylibyśmy rozważniejsi – odpowiada.

Na dzieci dostaje dwa zasiłki. Jeden to child benefit, który wynosi 134 funty miesięcznie. – Przyznawany jest każdemu, kto ma dziecko – opowiada pani Natalia. Drugi to child tax credit – 30 funtów tygodniowo. Wylicza go urząd i bierze pod uwagę m.in. liczbę i wiek potomstwa oraz dochód rodziny.

Starszy synek chodzi na osiem godzin do żłobka. – Tu są tylko prywatne placówki. Państwo do nich dopłaca. Wysokość dopłaty zależy od dochodu rodziny i godzin pracy mamy – mówi pani Natalia.

Dodaje, że gdy dziecko kończy trzy lata, należy mu się miejsce w państwowym przedszkolu. – Ale tylko na dwie godziny dziennie. Jednak niektóre placówki idą rodzicom na rękę i pozwalają skumulować te godziny. Wtedy dziecko chodzi do przedszkola dwa razy w tygodniu i spędzać tam po pięć godzin – opowiada Natalia.

W 2013 r. wraz z mężem kupiła trzypokojowe mieszkanie. Wcześniej żyli w wynajmowanym. – Wtedy rząd dopłacał nam 100 funtów miesięcznie do wynajmu. Był to tzw. housing benefit – opowiada. Dodaje, że jeśli ma się dzieci i mało zarabia, to można dostać od rządu mieszkanie, tzw. counsil flat, za które płaci się symbolicznie – ok. 200 funtów miesięcznie.

Jeśli rodzić, to w Belgii

Pani Dagmara, krakowianka, ma męża i troje dzieci. Pracuje w jednej z instytucji europejskich w Brukseli.

O emigracji pomyślała, bezskutecznie szukając pracy. Wzięła udział w konkursie na urzędnika unijnego i wygrała go. – Nie mogłam już patrzeć na ogłoszenia, gdzie oferowano umowę-zlecenie, a wymagano niemal doktoratu. Poza tym chciałam, żeby dzieci miały lepszy start – mówi.

Gdy wyjeżdżała z Polski, miała dwoje dzieci. Trzecie, syn, przyszło na świat już w Brukseli. – W Polsce nigdy bym się nie zdecydowała na trzecie dziecko. Tu natomiast nie bałam się, że stracę pracę, ani że umrzemy z głodu. Pierwszy raz w życiu doświadczyłam prawdziwej radości macierzyństwa – zupełnie bez stresu, z rewelacyjnym podejściem do pacjentki w czasie porodu – wspomina.

Dodaje, że wyszła ze szpitala z synkiem niecałe 12 godzin po porodzie, bo lekarze uważali, że dobre samopoczucie matki jest najważniejsze. – Jak rodzić, to tylko tutaj – podkreśla.

Na pomoc państwa nie mogła jednak liczyć. Jej podatki – jako urzędnika unijnego – nie trafiają do belgijskiego budżetu. – Ale po urodzeniu synka dostałam z gminy 50 euro i rolkę worków na śmieci. Chodzi tu o koszty wyrzucania pampersów – mówi pani Dagmara.

Syn od września pójdzie do grupy przedszkolnej w szkole. – Tam płaci się rocznie tylko ok. 20 euro składki klasowej na wyjście do muzeum czy inne takie atrakcje – wylicza Polka.

Opowiada jednak, że gdyby była inaczej opodatkowana, to państwo wspierałoby ją finansowo – bo dokłada do każdej rodziny, w której wychowuje się więcej niż dwoje dzieci. – Przysługują wówczas ulgi w podatkach. Odlicza się koszt podręczników, zeszytów, biletów na autobus lub pociąg.

Ostatnio Dagmara kupiła dom na kredyt. I tu też straciła na tym, że nie płaci w Belgii podatków. – Normalnie każdy, kto się tu rozlicza, ma ulgi w kredytach hipotecznych związane z liczbą dzieci. Jest to ok. 1,2 tys. euro, które jest odliczane przy składaniu zeznania podatkowego – opowiada.

Dagmara mówi, że widzi zdecydowaną różnicę w utrzymaniu dzieci w Polsce i w Belgii. – W metrze widzę dzieci w firmowych ubraniach Zary, Converse, Pierre Cardina czy Hugo Bossa – opowiada. – Tu nie trzeba oszczędzać cały rok, żeby dziecku kupić ekstraciuchy pod choinkę.

Tu się nie bała, ?czy sobie poradzi

Marta wyjechała do Szkocji, gdy jej córka miała trzy lata. – Po dwóch latach pracy w szkole, żałosnych pensji i braku perspektyw spakowaliśmy manatki – opowiada.

Wkrótce urodziła jeszcze dwoje dzieci. Będąc w kolejnych ciążach, nigdy nie zastanawiała się, czy poradzi sobie finansowo. – Ale nie oznacza to, że śpimy na pieniądzach! Po prostu państwo wspiera tu rodziny – zapewnia.

W Szkocji podoba jej się to, że ludzi o nawet niedużych dochodach stać na zapewnienie dziecku rozwoju, czy to artystycznego, czy sportowego. – Moje dziecko chodziło na wiele zajęć od basenu po taniec – opowiada.

Jest masa zajęć dla dzieci za darmo, np. warsztaty przy okazji festiwali, które odbywają się tam cały rok. A każde muzeum organizuje zajęcia dla dzieci. To oznacza, że nawet jeśli ktoś nie ma dużo pieniędzy, jest w stanie ciekawie zagospodarować dzieciom czas. – Tego na pewno brakuje w Polsce – dodaje.

Dla niej ważne jest też to, że dzieci mają dentystę za darmo, a państwo płaci nawet za zwykłe, przeciwgorączkowe leki. – Korzystałam z tego kilka razy, zaraz jak tylko przyjechałam do Szkocji. Dziś nie muszę, ale mam świadomość, że gdybym nie miała pieniędzy, to leki bym miała. To uspokaja – mówi pani Marta.

Wrócić? Nie ma mowy

Ze statystyk wynika, że niezliczone zachęty dla rodziców działają. Np. Polki mieszkające na Wyspach mają średnio 2,13 dziecka, podczas gdy w kraju – tylko 1,3.

Pani Marta bywa w Polsce trzy–cztery razy w roku. – I zawsze zastanawiam się, jak ludzie dają sobie tu radę. Jedzenie drogie, paliwo drogie, a za zajęcia pozaszkolne ceny są z kosmosu – mówi.

Dodaje, że kiedyś z mężem policzyli, że mogliby żyć w Polsce, ale musieliby zarabiać 15 tys. zł miesięcznie, by żyć na podobnym poziomie jak w Szkocji. – Nie ma więc mowy o powrocie do kraju – tłumaczy.

Społeczeństwo
„Państwo w państwie”: Nieudane operacje plastyczne. Koszmar zamiast piękna
Społeczeństwo
Awaria na lotnisku Chopina w Warszawie. Apel do pasażerów
Zabytki
Dbamy o groby polskich emigrantów we Francji. Te biografie poruszają
Społeczeństwo
Co czeka nas w pogodzie? Najnowsza prognoza długoterminowa od stycznia do kwietnia
Historia Polski
IPN sprawdza, kto brał udział w egzekucjach