Prokurator: zbrodnia na cywilach” – krzyczały 15 listopada duże czerwone litery na okładce „Faktu”. „Sprawdził się czarny scenariusz – śledczy ustalili, że polscy żołnierze celowo strzelali do cywilów”, i dalej: „Czarny dzień w historii Wojska Polskiego”. Minęło dziesięć dni i ten sam „Fakt” (24 listopada) zmienia tonację: „Chcemy dowodów winy żołnierzy” – pisze na czołówce. Tekst zaczyna się od słów: „Pokażcie wreszcie Polakom materiały dowodowe albo zwolnijcie tych żołnierzy”. Dziesięć dni, a tak różne emocje.
Huśtawka nastrojów i opinii w niejasnej sprawie ostrzelania afgańskiej wioski Nangar Khel jest także udziałem polityków, publicystów i wojskowych. Trudno się temu dziwić. To pierwszy taki przypadek po odzyskaniu niepodległości – w czasach PRL jedynym porównywalnym precedensem było otwarcie ognia do czeskich cywilów w jednym z okupowanych miasteczek w czasie inwazji LWP na Czechosłowację w 1968 roku. Poza tym to pierwsza sprawa dotycząca misji pokojowych, w jakich Polska uczestniczy od połowy lat 90.
Polacy, nie mając za sobą kolonialnej przeszłości, nie mieli również problemów moralnych związanych z pacyfikacją zamorskich krain. Zwykli zatem myśleć o swoich żołnierzach jedynie w kategoriach najszczytniejszych haseł. Trudno się zatem dziwić szokowi takich ludzi jak Władysław Bartoszewski czy Janusz Kochanowski.
Ale z ust wielu autorytetów nazbyt łatwo padły słowa, które dla wielu Polaków zabrzmiały jako jednoznaczne stwierdzenie winy aresztowanych. W relacjach z konferencji rzecznika praw obywatelskich łatwo przeoczono słowa „jeśli tak się stało” i „choć wolę nie wierzyć w zarzuty prokuratury”. Przez media znacznie łatwiej przebiło się i trafiło do społecznej wyobraźni zdanie: „Zbrodnia ta plami nie tylko tradycje polskiego oręża, lecz również każe przemyśleć na nowo polską historię, w której to Polacy byli niewinnymi ofiarami obcej agresji, rzadko zaś zabójcami”. Obszerny raport w tygodniku „Polityka” – już choćby tytułem „Zamiatanie wojny pod dywan” – nawiązywał do tradycji nieufności wobec wojska jako struktury, która ma skłonność do chronienia podwładnych za wszelką cenę.
Z drugiej strony sugestiom, że skoro prokuratura postawiła surowy zarzut, to już można mówić o potencjalnej zbrodni, przeciwstawiali się wyżsi rangą wojskowi.Dowódca Wojsk Lądowych generał Waldemar Skrzypczak zadeklarował, że jeśli sąd udowodni winę żołnierzy, to odejdzie z armii. – Wówczas dla mnie straci sens służba wojskowa. Bo jeżeli nie będę mógł uczyć żołnierzy walczyć z przeciwnikiem i bronić się w walce, to po co nam wojsko – stwierdził Skrzypczak w rozmowie z Polskim Radiem.