[b]Rz: O tym, że pański brat był tajnym współpracownikiem peerelowskiej Służby Bezpieczeństwa, że przez niego siedział pan w więzieniu, że zasypał wielu pańskich przyjaciół, dowiedział się pan z IPN?[/b]
[b]Andrzej Górski:[/b] Nic podobnego. Od dłuższego czasu podejrzewałem, że wśród najbliższych mi osób, włącznie z rodziną, było przynajmniej dwóch agentów. Pierwszymi podejrzanymi byli dla mnie brat Janusz i jego narzeczona. Ze swoimi podejrzeniami podzieliłem się z historyczką Justyną Błażejowską. W międzyczasie dostałem „z miasta” materiały skserowane z akt IPN – nie powiem od kogo, pod wycieraczkę nikt mi ich nie podrzucił – z których czarno na białym wynikało, że mój brat był TW „Kaktusem”. Od IPN potrzebowałem tylko potwierdzenia tych dokumentów, bo w końcu mogły to być fałszywki. No i dowiedziałem się, że żaden TW „Kaktus” w zasobach Instytutu nie figuruje.
[b]Odczuł pan ulgę.[/b]
Przeciwnie, dostałem szału. W krótkim czasie dysponowałem 350 różnymi dokumentami, które nie pozostawiały najmniejszych wątpliwości, kto jest kim. A ja nie mogłem się w Instytucie doprosić, by uzyskać to, co mi się należało – prawdę o sobie i swoim bracie.
[b]Może – jak od dawna chcą tego niektórzy – należałoby Instytut spalić z całą jego zawartością.[/b]