Wojskowe instytuty badawcze budują tzw. bezzałogowce, czyli roboty, które mogą być wysyłane w różne miejsca zamiast żołnierzy albo jako ich wsparcie. Ministerstwo Obrony zapowiada, że kupi dla armii takie konstrukcje. Być może będą to tzw. drony (latające), ale też pojazdy lądowe, nawodne i podwodne. Mają one służyć do obserwacji terenu, ale także być wykorzystywane w warunkach bojowych.
Resort zbiera teraz informacje na temat bezzałogowców od przedstawicieli naszego przemysłu zbrojeniowego. Założenie jest bowiem takie (o czym mówili przedstawiciele MON na targach zbrojeniowych w Kielcach), że 80 proc. takiego sprzętu ma być kupione od polskich firm.
Kilka platform bezzałogowych wybudowali inżynierowie Wojskowej Akademii Technicznej. Jedną z nich jest Dromader – zdalnie sterowany robot poruszający się na gąsienicach. Ma on wbudowany system wizyjny „follow me”. Robot widzi figurę, np. kwadrat, lub czujnik umieszczony na plecach żołnierza. – Porusza się kilka metrów za nim, jest w stanie wejść po schodach, przejść przez rów. Pomyślnie przeszedł próby poligonowe – opowiada ppłk dr Adam Bartnicki z katedry budowy maszyn WAT.
Dromader może unieść ok. 400 kg sprzętu. Może to być broń lub skrzynki z amunicją dla całej drużyny. Ale, jak zapewniają inżynierowie, tego robota mogą też wykorzystywać służby cywilne, mógłby np. transportować butle z gazem dla ratowników w czasie gaszenia pożaru.
Pracownicy WAT wybudowali też kołowy demonstrator, który może być zastosowany do pobierania próbek skażenia powietrza. Zainstalowano na nim m.in. armatkę gaśniczą, a także zbiornik z sorbentem. – Armatka wodna ma rozłożyć nad nim kurtynę wodną i obmyć go. Możliwe jest także wykorzystywanie jej do gaszenia pożaru, gdy zagrożone jest życie strażaka – opowiada ppłk Bartnicki. Dodaje, że urządzeniami tymi operator może zdalnie sterować z odległości kilkudziesięciu metrów. Widzi on obraz w czasie rzeczywistym i w rozdzielczości HD.