Efektem forsownej modernizacji sił zbrojnych, o której mówił w Sejmie szef MSZ, ma być osiągnięcie zachodnich standardów nowoczesności i wyposażenie armii – przede wszystkim lotnictwa i marynarki – w oręż odstraszający naszych wrogów. Chodzi o kierowane rakiety o zwiększonym zasięgu i pociski manewrujące instalowane na nowych okrętach podwodnych.
Do istniejącego pod Lęborkiem, chroniącego morską granicę, dywizjonu rakietowego wyposażonego w pociski NSM o zasięgu 200 km dołączy wkrótce kolejna, podobna jednostka, która ma trzymać w szachu, z dala od polskiego Wybrzeża, wrogie okręty. Dzięki prezydenckiej ustawie o finansowaniu budowy tarczy antyrakietowej wojsko ma przed 2023 r. kosztem ok. 15 mld zł odzyskać zdolności do obrony polskiego terytorium przed atakiem z powietrza.
Analitycy militarni zwracają uwagę, że te kosztowne inwestycje nie uwzględniają niepewnej koniunktury gospodarczej w naszej części Europy. Nagłe załamanie i kryzys mogą pokrzyżować ambitne plany. Na razie jednak programy zbrojeniowe zakładają utrzymanie nakładów na modernizację armii na poziomie 1,95 proc. PKB rocznie – gwarantuje to, wyjątkowy w krajach NATO, ustawowy zapis.
Zakupy ok. 2,3 tys. nowych pojazdów opancerzonych, do tego śmigłowców, okrętów, systemów informatycznych wspomagających dowodzenie, bezzałogowych dronów i robotów pola walki powinno spowodować przełom technologiczny i definitywne rozstanie z bronią wywodzącą się wciąż (w 70 proc.) z epoki Układu Warszawskiego.
Szef Sztabu Generalnego gen. Mieczysław Cieniuch przekonuje, że inwestycje starannie przemyślano, a modernizacja ma służyć osiąganiu konkretnych zdolności. Główne cele to usprawnienie i techniczno-informatyczne wsparcie dowodzenia i rozpoznania, unowocześnienie środków rażenia, poprawienie mobilności wojska i jego zdolności do przetrwania.