Resort finansów ma apetyt na wyższe wpływy z mandatów, ale okazuje się, że tysiące osób ich nie płaci, a urzędnicy nie potrafią ich do tego przymusić. Tak wynika z raportu NIK, do którego dotarła „Rz". Izba sprawdziła, jak wygląda windykacja dochodów z mandatów i kar administracyjnych.
Najważniejszy wniosek: co trzeciego mandatu nie udaje się ściągnąć, a część należności się przedawnia. – Kluczowy problem to dotarcie do dochodów i majątku osób zalegających z zapłatą – mówi „Rz" Jacek Jezierski, prezes NIK, i zaznacza, że brak dziś przepisów, które premiowałyby zdyscyplinowanych, a z drugiej strony sprawiały, że niepłacenie mandatu po prostu się nie opłaca.
Blisko 5 mln mandatów
Mandaty wymierzane kierowcom za szybką jazdę, rozmowy przez komórkę, ale też za chuligańskie wybryki, wyrzucanie śmieci do lasu czy łamanie prawa budowlanego – rocznie są ich miliony. Same tylko służby podległe MSW w zeszłym roku wystawiły ich ponad 4,8 mln sztuk. Większość wypisali policjanci.
NIK w kontroli, która objęła Ministerstwo Finansów, osiem urzędów wojewódzkich, tyleż komend powiatowych policji i 16 urzędów skarbowych w ośmiu województwach, sprawdziła, jak wygląda ich egzekucja (od 2011 r. do połowy 2012 r.). Co się okazało?
Mniej niż połowa, bo ok. 47 proc. pieniędzy z mandatów wpływa od osób, które dobrowolnie je zapłaciły. Kolejne 23 proc. zostaje ściągnięta w drodze egzekucji. Ale w pozostałych 30 proc. pieniędzy w ogóle nie udaje się wyegzekwować. Czyli co trzecia kara pieniężna w Polsce nie zostaje ściągnięta – zaznacza NIK i podaje, że w 2011 r. do budżetu wpłynęło 612 mln zł z grzywien i mandatów. Ale niemal tyle samo, bo 609 mln zł – wyniosły zaległości z tego tytułu z poprzednich lat. I wciąż rosną.