Halina K., właścicielka jednego ze szczecińskich barów odwiedzanych przez policjantów, w 2006 r. jechała z mężem samochodem z Piły do Szczecina. Byli świadkami wypadku.
Furgonetka z dwoma mężczyznami podczas wyprzedzania uderzyła w seicento. Jego kierowca zginął na miejscu. Dostawczy samochód wpadł po uderzeniu pod tira. Pasażer zginął, kierowca zmarł w szpitalu.
Furgonetką, która brała udział w zderzeniu, jechał współwłaściciel hurtowni butów. Tego dnia rozwoził kolejne partie towaru i inkasował zapłatę. Z rozbitego samochodu na drogę wypadły pieniądze biznesmena – 15 tys. zł.Gdy państwo K. zatrzymali się przy wypadku, kobieta znalazła utarg leżący na ziemi i zabrała.
Policjant tłumaczył, że potraktował pytanie Haliny K. jak żart, więc żartem też odpowiedział
– Potem, jadąc już samochodem, zatelefonowała po poradę do znajomego policjanta z drogówki, pytając, co zrobić – mówi prokurator Robert Śledziński z Wydziału IX Biura do spraw Przestępczości Zorganizowanej Prokuratury Krajowej, która prowadziła sprawę. – Ten policjant poradził, że zrobi szlachetnie, jak odda pieniądze, ale z drugiej strony zawsze ktoś może powiedzieć, że tych pieniędzy było więcej i oskarżyć ją o przywłaszczenie. Zasugerował, że może „zapomnieć o temacie“. Kobieta na to odpowiedziała: „Aha, znalezione, nie kradzione“ – opisuje rozmowę telefoniczną.