W polskiej armii nad wymyślaniem kryptonimów dla ćwiczeń czy operacji głowią się oficerowie z zarządu szkolenia w Sztabie Generalnym.
I zamiast tak poetyckich nazw, jak „Świt odysei" (w Libii) czy „Tocząca się burza" (w Wietnamie w latach 60.), zwykle pojawiają się: „Las", „Jesień", „Borsuk".
– Koledzy z NATO mają chyba więcej finezji w tym zakresie – przyznaje z uśmiechem gen. Henryk Tacik, były szef Dowództwa Operacyjnego. Ale od razu próbuje usprawiedliwiać polskich oficerów: – Nasze kryptonimy za to dobrze pasują do scenariusza ćwiczeń czy operacji. A przy tym wydaje się, że amerykańscy żołnierze też nie są tacy oczytani w literaturze klasycznej, bo okazało się, że „Świt odysei" wylosował automatyczny system wybierania kryptonimów.
Jak wyjaśnia rzecznik Sztabu Generalnego płk Andrzej Wiatrowski, najczęściej jest to jedno słowo, pisane drukowanymi literami. – Bo kryptonim musi być łatwo identyfikowalny – zaznacza.
Tyle teoria. A praktyka? Gdy politycy zdecydowali o udziale polskich żołnierzy w misji w Iraku, wojskowi musieli przygotować tzw. ćwiczenia zgrywające przed wyjazdem. A jeśli były ćwiczenia, to trzeba im było nadać kryptonim.