Pierwsza selekcja do jednostki AGAT

Kto nie maszeruje, ten ginie – tak dowódca zaczął pierwszą selekcję do nowej jednostki Wojsk Specjalnych

Publikacja: 03.10.2011 21:05

Pierwsza selekcja do jednostki AGAT

Foto: Rzeczpospolita, Janusz Walczak

Bieszczady. Dziesięciu wybrańców, którzy mogą starać się o przyjęcie do tworzonej na wzór amerykańskich rangersów formacji AGAT, zjawia się na leśnym parkingu w okolicach Cisnej. W nogach kilkadziesiąt przemaszerowanych kilometrów. Czas o godzinę lepszy od tego, który założył prowadzący selekcję płk Sławomir Berdychowski, ps. Czarny. W "nagrodę" dowódca AGAT zarządza bieg przez następne kilometry.

Galeria zdjęć

– Jeśli żołnierze odcinek na selekcji pokonują szybciej, to trzeba podnieść poprzeczkę, ale nie tak, by padli ze zmęczenia. Chodzi o to, by sprawdzić ich granice wytrzymałości – wyjaśnia "Rz" Czarny. – Jeśli sobie poradzą, będą dowódcami grup szturmowych i instruktorami. Wtedy pomogą mi selekcjonować resztę.

Potrzebuję wilków, a nie owiec

Byłam jedyną dziennikarką, która mogła uczestniczyć w selekcji prowadzonej przez płk. Berdychowskiego.

To były oficer jednostki specjalnej GROM. Własny sprawdzian pod okiem instruktorów z amerykańskich sił specjalnych w 1991 r. także zaliczył w Bieszczadach. W GROM był m.in. kierownikiem selekcji i dowódcą zespołu bojowego. Od razu pytam więc, czy selekcja do jednostki AGAT będzie podobna do tych, jakie obowiązują w GROM?

– Rzeczywiście, są zbliżone – przyznaje Czarny. I dodaje, że w obu przypadkach chodzi o ten sam cel, czyli znalezienie ludzi, którzy będą w stanie wykonywać określone zadania w skrajnie trudnych warunkach.

– Jest taka opowieść o wilku i owcy – tłumaczy. – Dużo je łączy: są zwierzętami, ssakami itp. Ale serca i umysły mają zupełnie różne. Wilk to wojownik. Biegnie sam lub w małej grupie, by osiągnąć cel. Owca radzi sobie tylko w dobrych warunkach. W złych czeka na pomoc i łatwo może stać się ofiarą. Ja w swoim zespole potrzebuję wilków, a nie owiec. Selekcja ma pokazać, kto nim jest.

Wygląda na to, że dodatkowa przebieżka na żołnierzach nie zrobiła specjalnego wrażenia.

Teraz mogą rozbić obóz. Podoficerowie, którzy pomagają przy selekcji, przygotowali miejsce. Obok jest mały potoczek. – Jeśli chcecie się napić, możecie nabrać wody ze strumyka – rzuca Berdychowski. – Radzę jednak użyć tabletek odkażających wodę, bo jeśli dopadnie was choroba, to sami wyeliminujecie się z selekcji – ostrzega.

Odpoczynek kończy się szybko. – Zbiórka. Czas: dziesięć minut – krzyczy podoficer.

Pakują rzeczy, zakładają buty. Stają równo w szeregu. Czarny podchodzi do obozowiska i podnosi butelkę. – A to czyje? – pyta. W szeregu  zamieszanie. – Musicie pamiętać, że nie można po sobie zostawić żadnych śladów. Potencjalny wróg nie może wiedzieć, że tu byliście – poucza żołnierzy. Taka wiedza podczas prawdziwej operacji może uratować życie.

– Możecie przygotować się do spania. Na dziś koniec – oznajmia dowódca i odjeżdża terenowym land roverem do  bazy, którą urządzono na polanie obok starej drewnianej stanicy.

Inne dni nie są łatwiejsze. – Kto nie maszeruje, ten ginie – słyszą żołnierze. Czarny wyjaśnia, że to naczelna zasada selekcji: – Trzeba pokonać na własnych nogach całą zaplanowaną na prawie 200 km trasę w trudnym górskim terenie. Wykazać się żelazną kondycją.

Ze szczytu stromego zbocza pod wyciągiem narciarskim obserwuję, jak kandydaci do AGAT miarowym tempem wchodzą na szczyt. Zajmuje im to kilka minut.

– Zmęczeni? – pytam.

– Wcale – odpowiadają chórem. A przed nimi kilkadziesiąt kilometrów, które muszą przejść, by dotrzeć do bazy. – Dwa pierwsze dni mają sprawdzić ich wytrzymałość. Jutro zaczną się marsze na orientację z mapą i kompasem. Zobaczę, jak radzą sobie z nawigacją lądową – opowiada płk Berdychowski.

Z kolegą na plecach

Poradzili sobie nieźle, choć nie wszyscy. Jeden z żołnierzy pogubił się w górach. Stracił dużo czasu. Zrezygnował. – Teraz się nie udało, ale stanę do następnej selekcji – obiecał dowódcy, do którego wszyscy mają ogromy szacunek.

– Służę w wojsku już kilka lat, a nie spotkałem takiego – mówi jeden z podwładnych. – Nigdy nie podniósł głosu. Traktuje ludzi z szacunkiem, pójdziemy za nim wszędzie.

Inni dodają, że pułkownik to wódz, który nie mówi do swoich żołnierzy "naprzód", tylko "za mną".

Także wiele odcinków selekcji Czarny przechodzi razem z żołnierzami. – Staram się dać im przykład – mówi. – Oni, gdy obejmą stanowiska w AGAT, też powinni tak robić. Żołnierze będą wtedy inaczej na nich patrzeć.

Na jednej z tras zarządza ćwiczenie: niesienie rannego. Wyznaczył pary. Niesiony jest cięższy od niosącego. Żołnierze próbują kilka razy. Idzie ciężko.  Czarny sam zarzuca na plecy najcięższego z grupy (ważył ponad 100 kg, przy 85 kg pułkownika). Nie widać, by ten ciężar zrobił na nim wrażenie. Z "rannym" i ciężkim plecakiem pierwszy wkroczył do bazy. Za nim przybiegła zdyszana reszta.

– Nauczyłem się tego na kursie dla oficerów sił specjalnych w USA – opowiada Czarny.  – Z rannym na plecach pokonywaliśmy spore odcinki przez prawie 40 dni. Może wejść w krew – śmieje się.

Sabaton na maraton

O północy w bazie wyją syreny karetki, która zabezpieczała selekcję. Z głośników płynie pieśń, która zwykle zagrzewa do walki Tomasza Adamka: "(...) nie zapomnij, gdzie się urodziłeś, nie zapomnij o symbolach orła i korony, nie zapomnij o kolorach białym i czerwonym". Potem słychać chór Aleksandrowa, przemawia dowódca.

Teraz ostatni etap – 42-kilometrowy marszobieg.

Żołnierze w środku bieszczadzkiej głuszy po zaledwie dwóch godzinach snu nie wierzą w to, co słyszą. – Myślałem, że to sen – przyznaje jeden z nich.

Zanim wyruszą wybrzmiewają jeszcze słowa pieśni o bitwie nad Wizną zespołu Sabaton i kawałek AC\DC. – Trzeba ich zagrzać do walki. Przed nimi trudna noc – mówi Czarny.

Ruszają. Pierwszy z nich do mety dociera przed 9 rano. Marsz zajął mu ponad 6,5 godziny. Drugi przyszedł kilka minut później.

– Rewelacyjne czasy. Niewiele osób kończy ten odcinek w siedem godzin – cieszy się z wyników podwładnych pułkownik.

Pytam, jak jemu poszło na własnej selekcji. – W sześć godzin – uśmiecha się.

Po morderczym marszobiegu żołnierze mogą trochę odsapnąć. – Co z tego, jak nie dają spać, a oczy się kleją – wzdycha jeden z nich. By poczuli się lepiej, mówię: – Dowódca bardzo was chwalił, powiedział, że mieliście świetne czasy.

– A jaki on miał? – dociekają.

Przyznaję, że o pół godziny lepszy. – Szkoda, że nam nie powiedział. Przyspieszylibyśmy – śmieją się. Dziwię się, że pod koniec mają jeszcze siłę na żarty.

– Gratuluję panowie. Zaliczyliście pierwszą, historyczną selekcję do jednostki AGAT. Jestem z was dumny. Wyników, jakie osiągnęliście, nie powstydziliby się najlepsi żołnierze Wojsk Specjalnych – tak płk Berdychowski kończy sprawdzian. A właściwie pierwszy z testów. Selekcje będą trwać przez całą jesień. – To była bardzo mocna ekipa. Reszta już taka raczej nie będzie – ocenia dowódca.

Dowódca przyjmie do jednostki wszystkich chętnych żołnierzy gliwickiego oddziału żandarmerii, którzy się sprawdzą.  – Chcę dać im szansę. Sądzę, że wielu z nich ma duże predyspozycje – twierdzi.

Sami żołnierze opowiadają, że gdy w 2004 r. gen. Bogusław Pacek, ówczesny szef Żandarmerii Wojskowej, tworzył oddziały specjalne, już było ciężko się tam dostać.

To właśnie gen. Pacek, obecny doradca ministra obrony, jest pomysłodawcą powstania jednostki AGAT. – Gdyby nie ta decyzja, pewnie by nas rozformowano, bo przy mniejszym wojsku nie potrzeba tylu żandarmów – przyznają żołnierze.

Ci, którym uda się dołączyć do wojskowej elity, będą w AGAT wykonywać zadania specjalne, m.in. prowadzenie akcji bezpośrednich, walka z terrorystami. Żołnierze z Gliwic w przyszłości mają też być wsparciem dla GROM czy komandosów z Lublińca.

– Musimy wykonać jeszcze gigantyczną pracę, ale wiemy, jak to zrobić. Niebawem rozpoczną się szkolenia specjalistyczne, górskie czy powietrznodesantowe – opisuje płk Berdychowski.

W Bieszczady na selekcję przyjechał niespodziewanie dowódca Wojsk Specjalnych gen. Piotr Patalong. – W końcu to, co się teraz dzieje, przejdzie kiedyś do historii – wyjaśnia swoją wizytę. – Trzymam kciuki  za AGAT i płk. Berdychowskiego. Wierzę, że uda im się stworzyć jednostkę, z której wszyscy będziemy dumni.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Bieszczady. Dziesięciu wybrańców, którzy mogą starać się o przyjęcie do tworzonej na wzór amerykańskich rangersów formacji AGAT, zjawia się na leśnym parkingu w okolicach Cisnej. W nogach kilkadziesiąt przemaszerowanych kilometrów. Czas o godzinę lepszy od tego, który założył prowadzący selekcję płk Sławomir Berdychowski, ps. Czarny. W "nagrodę" dowódca AGAT zarządza bieg przez następne kilometry.

Galeria zdjęć

Pozostało 95% artykułu
Służby
Rosjanie planowali zamach na Zełenskiego w Polsce? Polak z zarzutami
Służby
Dymisje w Służbie Ochrony Państwa. Decyzję podjął minister Marcin Kierwiński
Służby
Akcja ABW w sprawie działalności szpiegowskiej na rzecz Rosji. Oskarżony obywatel RP
Służby
Ministerialna kontrola w Służbie Ochrony Państwa. Wyniki niejawne
Służby
Cała prawda o Pegasusie. Jak działał, jakich materiałów dostarczał, kogo podsłuchiwano?