Były prezydent Aleksander Kwaśniewski uważa, że wygrana Karola Nawrockiego w wyborach prezydenckich to wypadek przy pracy. Dodaje przy tym, że wybór Andrzeja Dudy też był takim wypadkiem, którego konsekwencje trwały 10 lat. A z kolei Adam Michnik powiedział, że 1 czerwca połowa Polski poszła złą drogą, a to była chwila nieuwagi. Skąd to bagatelizowanie decyzji wyborców?
Takie wypowiedzi to jest prosta aplikacja teorii modernizacji, czyli wiary w postęp i jego nieuchronność. A gdy po drodze zdarza się coś takiego, jak średniowiecze, to jest uznane za wypadek przy pracy. Przy czym to nie jest tak, że myśli w ten sposób wyłącznie jakaś grupa polityków, którym należałoby zarzucić oderwanie od realiów. Przeciwnie, prawie całe polskie społeczeństwo myśli tak od lat. Taki niewyszukany okcydentalizm – kształtujemy Polskę na wzór zachodni, tylko różne okoliczności przypadkowe, ewentualnie generowane przez złych ludzi i złe państwa, utrudniają nam tę drogę. Nawet przy Okrągłym Stole panował pełen konsensus w tej sprawie. Co więcej, na swój sposób istniał też on między przeciwnikami Okrągłego Stołu a jego uczestnikami. Obie strony różniły się tylko podejściem, czy należy stawiać na Okrągły Stół, a nie pytaniem, czy Polska powinna się zakorzenić w świecie zachodnim i budować kapitalizm, choć jeszcze wtedy tak tego nie nazywano. A w momencie, gdy coś nie wpisuje się w ten prosty schemat, widzimy w tym jakiś wypadek przy pracy.
Albo chwilę nieuwagi.
Warto zwrócić uwagę, że w niewątpliwie niespodziewanym zwycięstwie Karola Nawrockiego w wyborach prezydenckich fundamentalną rolę odegrało najmłodsze pokolenie, w którym struktura głosowania była zupełnie inna w drugiej turze wyborów prezydenckich niż w wyborach prezydenckich 2020 roku. Rafał Trzaskowski, mimo że przegrał z Andrzejem Dudą, to wygrał wtedy wśród najmłodszych wyborców. Sytuacja się zupełnie zmieniła. Dawniej prawica mówiła: Zachód tak, wypaczenia nie. A teraz aplikacja tego schematu kursu na Zachód jest kontestowana przez istotną część ludzi urodzonych w warunkach oddziaływania tegoż Zachodu.
Pamiętam z naszych poprzednich rozmów, że przewidywał pan taki obrót sprawy – bunt młodych, urodzonych w Polsce zakorzenionej w Unii Europejskiej.
Tak, ponieważ dla tych młodych obecność w Unii nie jest osiągnięciem celu, do którego dążyliśmy przez dziesiątki lat. Podobnie było w powojennej Polsce. Październik 1956 r. był największym buntem społecznym przed 1980 r., w którym nie chodziło o obalenie ustroju, a o jego zreformowanie. Ludzie z pokoleń przedwojennych uważali, że brak okupacji, brak bezrobocia, bezpłatna edukacja, reforma rolna to były decyzje przełomowe. Natomiast ludzie urodzeni po wojnie już tego za przełom nie uważali, mieli większe aspiracje, m.in. dzięki edukacji i pełnemu zatrudnieniu. Dostrzegali strukturalne mankamenty systemu. Być może teraz obserwujemy początek podobnego fermentu. Widać, że szeroko pojęty świat zachodni znajduje się w kryzysie. Co nie znaczy, że nie notuje kolejnych sukcesów w podboju świata. Ale jego podstawy są coraz bardziej wątłe. I coraz bardziej ten Zachód odbiega od stereotypowych wyobrażeń dominujących w polskiej kulturze.
Czytaj więcej
Działania naszego państwa wobec Ukrainy stają się zakładnikiem polaryzacji wewnętrznej i spirali...
Na razie ciągle jesteśmy w czołówce euroentuzjastów.
Jesteśmy ewenementem na tle państw twardego jądra Unii Europejskiej, ale być może w ciągu kilkunastu lat to się zmieni. Pewnym zwiastunem nadchodzących zmian była kampania Rafała Trzaskowskiego, moim zdaniem w pewnych aspektach całkiem udana, a w olbrzymim stopniu odchodząca od prostych stereotypów dotyczących Zachodu. Na przykład jego podejście do migracji lub do patriotyzmu gospodarczego dowodzi, że celem nie jest już europejski internacjonalizm, lecz otwarty rachunek zysków i kosztów. A takie tezy padały z ust polityka należącego do najbardziej proeuropejskiej formacji w Polsce, wychowanka profesora Bronisława Geremka.