Wiem, że tacy istnieją i że imię ich legion, bo żyjąc w Polsce, nie sposób uniknąć kontaktu z nimi. Widzę ich aktywność w internecie, czytam o nich tu i ówdzie, a czasem mam okazję z nimi rozmawiać. Tak się jednak składa, że w moim otoczeniu nie ma zajadłych zwolenników PiS-u. Nikt nie zatruwa mi życia opowieściami o tym, jak Donald Tusk sprzedał Polskę Niemcom; nikt nie opowiada o nielegalnych imigrantach, którzy zniszczą Polskę; ani o „ideologii LGBT”. Jak chcę się dowiedzieć, czym straszy obecnie prawica, to muszę zajrzeć do sieci. Mieszkam w Warszawie, gdzie dominuje liberalny mainstream. Do tego pracuję w szeroko pojętych mediach, gdzie poglądy liberalne są bodaj jeszcze bardziej powszechne, więc to obsesje tej drugiej strony zwykle poznaję z pierwszej ręki. Od rozmaitych bliższych czy dalszych znajomych, a także od niektórych członków rodziny, słyszę na okrągło, że PiS nas ośmiesza, wyprowadza z Europy i kradnie. Że Duda to, Kaczor tamto, a Ziobro owamto. Czy może raczej należałoby powiedzieć w czasie przeszłym: „słyszałem”. Bo po ostatnich wyborach, by zacytować klasyka, coś w Polsce pękło, coś się skończyło.