Po raz pierwszy w historii otworzyliśmy dla dzieci ogrody Kancelarii Premiera. Na maluchy czekały gry, animacje, pokazy i doświadczenia naukowe. Dzieci uczyły się pierwszej pomocy z Lalą i Misiem, a także poznawały zasady bezpieczeństwa przed wakacjami" – tak imprezą organizowaną 1 czerwca w Kancelarii Premiera chwali się Centrum Informacyjne Rządu.
Bramę do ogrodów kancelarii otworzył symbolicznie Donald Tusk o godz. 10. Zgodnie z procedurami każdy wchodzący na teren KPRM powinien przechodzić zarówno kontrolę osobistą, jak i pirotechniczną. Ale – według odpowiedzi, które uzyskaliśmy w BOR – poddanych jej zostało 1200 osób, które wchodziły do siedziby premiera, np. jego gabinetu.
Pozostali na polecenie premiera nie byli kontrolowani. Chodzi o ponad 10 tys. osób, w dużej mierze dzieci. – Nikt nad tłumem nie panował, atmosfera pikniku była świetna, ale gdyby przyszedł jakiś szaleniec, doszłoby do tragedii. Nie opanowalibyśmy tego – opowiada funkcjonariusz BOR. Przyznaje, że to był błąd. – Nie powinno się stosować wyjątków od zasad ochrony, bo to się zawsze mści. Pokazała to katastrofa smoleńska – dodaje. Tym bardziej że Biuro od kilku dni przygotowywało się do pełnej ochrony imprezy. – Ustalenia na odprawie wzięły w łeb, po jednym telefonie premiera. Żeby nie było to uciążliwe, chcieliśmy otworzyć jako BOR stoisko z urządzeniami do wykrywania metali i materiałów wybuchowych, by był to element atrakcji, i przy okazji zrobilibyśmy to, co do nas należy – przyznaje.
Kilka dni temu do Kancelarii Premiera chciał wejść mężczyzna z dwiema siekierami
Jerzy Dziewulski, były szef ochrony Aleksandra Kwaśniewskiego, jest zbulwersowany. – To się nie powinno zdarzyć, to jakieś grube nieporozumienie. W systemie ochrony nie ma wyjątków. Jak ktoś tego nie rozumie, musi odejść ze służby – mówi. – A gdyby doszło do tragedii, np. jakiś szaleniec chciał się wysadzić na oczach premiera w powietrze, to czy mielibyśmy pretensje do premiera czy do funkcjonariuszy BOR, że do tego doprowadzili? – pyta Dziewulski.