Bartosz Kurek szczerze przed lustrem

Rozmowa z Bartoszem Kurkiem, kapitanem reprezentacji Polski w siatkówce

Publikacja: 12.09.2022 18:08

Bartosz Kurek szczerze przed lustrem

Foto: PAP/Tomasz Wiktor

Czytaj więcej

"Rzeczpospolita" i "Sport" o Mistrzostwach Świata w siatkówce 2022

Po minie pana i pana kolegów widać, że ze srebra nie jesteście w pełni zadowoleni?

Jest lekki niedosyt i smutek. Ale to tylko dobrze o nas świadczy, bo oznacza, że mierzymy najwyżej jak się da i nie satysfakcjonuje nas nic poniżej absolutnego szczytu. Z drugiej strony nie róbmy tragedii, z czegoś, o czym wiele reprezentacji marzy, o co walczy i nie jest w stanie tego osiągnąć. Trzeba po prostu znaleźć odpowiedni balans między niedosytem, który będzie cię cały czas napędzał i dawał siłę do kolejnego treningu, przełamywania kolejnych barier, a satysfakcją z wykonywanej pracy.

Trzeba pozostać głodnym i chętnym do rozwoju, ale trzeba też wiedzieć, kiedy zrobiło się coś dobrze, kiedy praca była wykonana odpowiednio i doceniać to, co się ma. Tak jest właśnie teraz. Wiemy, że wykonaliśmy naszą pracę dobrze, ale czuję, że jeszcze są w nas rezerwy.

Czytaj więcej

Mistrzostwa świata siatkarzy. Włosi niezłomni i wybitni, Polakom zostało srebro

Historia pokazała, jak różna może być reakcja na srebro. W 2006 roku była euforia, teraz smutek...

Czasy się bardzo zmieniły i o tym mówiłem już przed turniejem. Naprawdę mamy dobrze jako zawodnicy. Wiem jak to było, bo mój tata grał, gdy Polska była na peryferiach wielkiej siatkówki, i dla niego gra w finale mistrzostw świata była totalną abstrakcją. Dla nas jest to oczywistość. Fajnie, że kolejne pokolenia wzrastają w poczuciu i przekonaniu, że mamy walczyć o najwyższe cele. Powinniśmy to docenić.

Postawa Włochów w finale was zaskoczyła?

W ogóle nie byłem zaskoczony. To był przecież finał mistrzostw świata i do niego nie trafia przypadkowy zespół. Pamiętajmy, że Włosi wyeliminowali Francuzów, mistrzów olimpijskich, głównych kandydatów do złota, i taki rezultat nie dzieje się z przypadku. W trakcie turnieju widać było, że forma Włochów rośnie. Gratulacje dla nich. W tym momencie są od nas lepsi, ale zobaczymy gdzie spotkamy się w przyszłym sezonie? Widzieliśmy ich grę. Analizowaliśmy ją. Prezentowali się bardzo dobrze, ale mieliśmy argumenty, żeby im się przeciwstawić. Giannelli, Michieletto, Lavia... to nie są jednak zawodnicy, których da się całkowicie wyłączyć z meczu. Można ich jedynie ograniczać, ale oni ograniczyli nas bardziej.

Może nałożyliście na siebie za dużą presję? Miało być trzecie z rzędu złoto...

Zostawmy temat presji. Przegraliśmy czysto siatkarsko. Czasem trzeba stanąć przed lustrem i powiedzieć sobie w twarz, że byli od nas lepsi. Lepsi na boisku, bo lepiej wykonywali elementy techniczne.

Łatwiej jest znieść porażkę po walce, gdy widzisz, że rywal jest po prostu silniejszy?

To żadne pocieszenie i ukojenie. Z drugiej strony mam satysfakcję, że zagraliśmy na dobrym poziomie, nie spaliliśmy się w finale i  nie było w nas strachu oraz  paniki. Zagraliśmy bez fajerwerków, zagraliśmy OK, po prostu rywale byli lepsi.

Czego zatem zabrało?

Wszystkiego. Włosi w tym momencie byli lepsi. Zabrakło nam jakości i chłodnej głowy, i tyle. No może jeszcze czasu spędzonego wspólnie. To dopiero pierwsze miesiące naszej współpracy.

W trakcie sezonu nie chciał pan mówić o współpracy z Nikolą Grbiciem, twierdząc, że nie ocenia się filmu przez zakończeniem. Można powiedzieć, że seans się zakończył. Jaki był zatem ten pierwszy sezon z Grbiciem w roli trenera?

Pierwszy sezon za nami i jest hit. Myślę, że dobrze się ogląda naszą drużynę. Można ją lubić i łatwo się jej kibicuje, bo jest złożona z inteligentnych i fajnych facetów. Scenariusz Ok, reżyseria też dobra...

A aktorzy?

Mogą się zawsze poprawić. W nich będę szukał jeszcze rezerw. 

Tytuł tego hitu to oczywiście „Gang Łysego”?

Dobrze (śmiech). Jak musimy to przyjmijmy tę nazwę i niech już tak funkcjonuje, chociaż długo się przed tym broniłem. Widzę jednak, że to zażarło. Jak ma tak być, to OK. A jak „Łysego” zabraknie to powiem, żeby któryś z chłopaków się ogolił i to on będzie liderował.

Z kim się lepiej współpracowało z ekspresyjnym Vitalem Heynenem czy spokojnym Nikolą Grbiciem?

To dwie różne osoby, dwaj różni trenerzy, ale z obydwoma udało nam się osiągnąć duże sukcesy. Czas Nikoli trwa i powinniśmy mu okazać wsparcie oraz zaufanie. Mam na myśli nas, jako środowisko siatkarskie, bo pokazał, że wie i ma pomysł na to, byśmy wygrywali najważniejsze spotkania. A co do Vitala... Zawsze pozostanie w moim sercu i wiem, że w waszych, dziennikarzy również. Zostawił w naszym kraju, w naszej drużynie cząstkę siebie i za to powinniśmy mu być wdzięczni.

Co najbardziej podoba się panu w pracy Grbicia?

Muszę przyznać, że imponuje mi jak w jednym momencie potrafi się zmienić z trenera surowo oceniającego techniczne zagranie w psychologa, a czasami nawet starszego kolegę, który był w wielu miejscach, który wiele widział i potrafi się tymi doświadczeniami dzielić.

W tym sezonie pełnił pan rolę kapitana. Służy to panu?

Nie wiem, nie zastanawiam się nad tym. Po zostaniu kapitanem nie postrzegam swojej roli w kadrze diametralnie inaczej niż w poprzednich latach. Nie jestem fanem takiego podejścia, że cała odpowiedzialność spada na głowę jednej osoby. Najlepsze zespoły funkcjonują wtedy, kiedy każdy czuje się odpowiedzialny za wynik i za grupę, w każdym momencie chce dla tej grupy najlepiej i bierze za nią odpowiedzialność.

A czy przewodzenie temu zespołowi jest trudne?

To bardzo łatwa robota, kiedy ma się taką ekipę, jak nasza. Nie odczuwam specjalnych obciążeń ani wymagań. Ci faceci po prostu wiedzą co mają robić i czasem może potrzebują tylko delikatnej pomocy i pokazania, że mają na kogo liczyć. Tylko tyle.

Czuje pan, że rola kapitana pana zmieniła?

Nie sądzę. Czas nas wszystkich zmienia. Z wiekiem patrzę na wiele spraw inaczej. Potrafię złapać dystans.

Na każdym kroku podkreślacie, że w waszej grupie panuje świetna atmosfera, że nie jesteście tylko kolegami z parkietu. Niektórzy z tego żartowali, atmosfera faktycznie jest tak ważna?

Zawsze trzeba mieć bazę, do której można się odwołać w trudnych momentach. Taką bazą jest właśnie dobra atmosfera. Bardzo ważne jest by czuć się dobrze w swoim otoczeniu, wiedzieć, że możemy na siebie liczyć. Od tego zaczynamy i to jest pierwszy krok do odniesienia sukcesu. Jeśli ktoś się z tego nabija, to albo nie był w dobrze funkcjonującym zespole i bardzo mu z tego powodu współczuję, albo po prostu trenuje sport indywidualny. Ale w tym drugim wypadku za sportowcem też stoi cały sztab ludzi, z którymi cieszy się po zwycięstwach i płacze po porażkach. Jeśli ktoś nabija się z tego sloganu „atmosfera jest najważniejsza”, to naprawdę szczerze mu współczuję, bo nigdy nie poczuł tej wspólnoty. Życzę mu, by to przeżył.

Gdy stał pan na podium z wyróżnieniem dla najlepszego atakującego turnieju, nagle wskazał pan na Yuriego Romano. Jemu należał się ten tytuł?

Chciałem go docenić. Zagrał wyśmienite spotkanie, zresztą jak cały włoski zespół i zasługiwał na tę nagrodę. Chciałem, żeby wiedział, że przeciwnicy go zauważyli i docenili.

W kadrze występuje pan już od dekady. Można porównać drużyny, gdy wchodził pan do reprezentacji i tę, w której pełni pan rolę lidera?

To bardzo trudne, to diametralnie różne epoki, to wręcz nieporównywalne. Gdy zaczynałem praktycznie nie było socjal mediów, które teraz są wszechobecne. A to tylko jeden z przykładów. Inna była też rozpoznawalność siatkarzy na początku XXI wieku, inna teraz. Nawet w tych mistrzostwach przed meczem z USA rozmawiałem z kolegą, jak inna jest sytuacja różnych drużyn w tym samym monecie. Amerykanie nie mają ligi i są anonimowi. Z drugiej strony jesteśmy my, z naszym potencjałem. Jest wiele takich rzeczy, które się zmieniły i zmieniają.

Trudno sobie poradzić z krytyką, często niesłuszną, z którą spotykacie się w socjal mediach?

W trakcie turniejów nie używam ich. Nie wchodzę na Facebooka, czy inne portale. Nie czytam też artykułów. Po pierwsze nie potrzebna mi zewnętrzna ocena mojej gry, a po drugie w trakcie zawodów lubię mieć czysty umysł. Najlepiej takie rzeczy robić po fakcie.

W poprzednich latach był pan już bliski zrobienia sobie przerwy od reprezentacji. W tym roku też pan myślał o tym?

Chyba każdy z nas – no może oprócz Tomka Fornala, który tuż po turnieju najchętniej wróciłby do Jastrzębia i poszedł na trening, by wykonać ataki i się spocić -  myśli  o tym. Gramy na okrągło przez cały rok i cierpi na tym nasze zdrowie i życie prywatne. Mamy jednak fantastyczne rodziny, partnerki, które są naszą siłą. Możemy ze spokojem przyjechać do Spały i ciężko trenować.

Czyli do igrzysk w Paryżu możemy być spokojni o pana obecność w kadrze?

Nie wiem co będzie jutro. Nie lubię robić dalekosiężnych planów, bo wtedy zawsze wyskakuje coś nieprzewidywalnego i wszystko bierze w łeb. Wolę odpocząć i odpowiednio przygotować się do kolejnych sezonu ligowego.

Po minie pana i pana kolegów widać, że ze srebra nie jesteście w pełni zadowoleni?

Jest lekki niedosyt i smutek. Ale to tylko dobrze o nas świadczy, bo oznacza, że mierzymy najwyżej jak się da i nie satysfakcjonuje nas nic poniżej absolutnego szczytu. Z drugiej strony nie róbmy tragedii, z czegoś, o czym wiele reprezentacji marzy, o co walczy i nie jest w stanie tego osiągnąć. Trzeba po prostu znaleźć odpowiedni balans między niedosytem, który będzie cię cały czas napędzał i dawał siłę do kolejnego treningu, przełamywania kolejnych barier, a satysfakcją z wykonywanej pracy.

Pozostało 94% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Siatkówka
Ekstraklasa siatkarzy. Jastrzębski Węgiel blisko obrony tytułu
Siatkówka
Finał PlusLigi. Bywalcy kontra nowicjusze
Siatkówka
PlusLiga. Koniec siatkówki w Lubinie, Stilon Gorzów wchodzi do gry
Siatkówka
PlusLiga. Rusza gra o finał. Kto powalczy o mistrzostwo Polski?
Siatkówka
Ekspresowa faza play-off w PlusLidze. Kluby pomagają reprezentacji Polski