Bill Clinton prowadził w 1993 r. kampanię prezydencką pod hasłem „It’s the economy, stupie”, co można swobodnie tłumaczyć „Liczy się gospodarka, głupcze”. Minister infrastruktury Cezary Grabarczyk ma zawieszoną na ścianie swojego gabinetu tabliczkę „Autostrady, głupcze”.
Włodarze większości miast w mijającej kadencji wzięli sobie do serca podobne hasła z transportem miejskim w roli głównej. Nastąpiła rewolucja, nie tylko w wydatkach na komunikację publiczną, czemu sprzyjały środki unijne, ale przede wszystkim w myśleniu o tym, jakimi sposobami ograniczać zjawisko kongestii w miastach.
Trzeba budować obwodnice (miejmy nadzieję, że bezpłatne) czy wielopoziomowe węzły komunikacyjne, ale samo lanie tysięcy ton asfaltu nie uratuje nas przed narastającym problemem korków. Francuzi wyliczyli, że każdy utworzony w mieście dodatkowy pas ruchu na istniejącej ulicy, zapcha się samochodami już po pół roku.
[ul][li] [/li][/ul]
Statystyczny mieszkaniec Warszawy spędza co roku w korku 17 dób. Średnia prędkość jazdy po stolicy to 25 km/h. Każdego roku wskutek korków tracimy 1 proc. PKB, w co wliczyć należy straty w zdrowiu ludzi oraz środowiska, które trzeba zrekompensować, czy straty dla gospodarki wynikające z tego, że stojąc w korku nie wytwarzamy dochodu narodowego.